sobota, 7 września 2013

12&.Śmiechy i rechoty.

 " Każdy dzień przynosi nowe siniaki."

- Aaaa...!- krzyknęłam z bólu, gdy Jack, ta sierota, bez sprawdzenia terenu, uderzył mnie kluczem do śrub, ten idiota w ogóle nie myśli.- Ała! Czy ty w ogóle masz coś pod tą czaszką?!- nawrzeszczałam na niego, łapiąc się na obolały policzek.
- Nie wiem, muszę sprawdzić. Przepraszam.- powiedział zniżonym głosem, prawie że do szeptu. Zrobił jeden krok w moją stronę, ale ja zareagowałam, cofnęłam się podniosłam pustą rękę, a następnie przygotowałam się do obrony.
- Nie! Nie podchodź.- powiedziałam spokojniej.- Bo jeszcze mi coś narobisz.- Zack przyglądał się temu wszystkiemu, przykładając dłoń do ust z uśmiechem,  jego oczy zwęziły się, a na ich końcach pokazały się kurze łapki(zmarszczki), stanął tak że w bezpiecznej odległości.
- Czyżby nasz dżin się bał?- zapytał, a ja wyprostowałam się z godnością i popatrzyłam na niego z pogardą, wyciągnęłam broń i wymierzyłam w niego, a drugą wyjęłam nóż.
- Nigdy więcej nie mów, że się boję.- powiedziałam, podniosłam brwi, przechyliłam głowę. Nikt, a tym bardziej człowiek nie mógł powiedzieć, że się boję, że dżin się boi. Byłam wściekła, a jednocześnie zadowolona.- Jasne?
- Okej, okej.- zaznaczył i cofnął się dwa kroki, wpadł w pszenicę. Przez chwile panowała cisza. Kątem oka zauważyłam, że Zack nie może wytrzymać i po prostu napełnia się tym wszystkim, zatyka nos by nie wrzasnąć ze śmiechu.
- Co cię tak śmieszy Zack' u?- i nagle wybuchnął, już nie mógł dłużej udawać, skręcał się i zginął, aż w końcu padł na ziemię i zaczął rechotać, później dołączył do niego Jack. A ja nie, ja stałam i wpatrywałam się w pszenice naprzeciwko mnie.
Coś się poruszyło, ugięłam kolana do skoku i nie musiałam długo czekać. Z morza beżu wyłonił się chłopak, mężczyzna o czerwonych oczach, wampir. Był wysoki i umięśniony, rude włosy wiły mu się do karku, blada skóra aż raziła w oczy, był dość starym wampirem. Nagle obok mnie pojawił się...odsłonięty ifrit, odsłonięty ponieważ, ogniste oczy świetnie kontrastowały z płonącymi włosami i krwistymi ustami, które złożyły się do uśmiechu, skóra była czerwona, tak jakby zarumieniona, tylko trzy razy mocniej.
Schyliłam się, zrobiłam obrót i wbiłam dzierżący nóż w brzuch nieznajomej. Krzyknęła z bólu i cofnęła się. Wampir złapał mnie za gardło i odsłonił kły. Zbliżał się tak szybko, kopałam go, już prawie się wydostałam, gdy on wbił szybko kły. Łyk, drugi. Nagle mnie puścił, sam złapał się za gardło potem w miejsce mostku, a następnie jego szyja zaczerwieniła się, wyszły na niej duże bąble, zaczął drapać, ściskać gardło, aż w końcu od głowy zmienił się w pył popiołu, który pod wpływem wiatru, zaleciał daleko w pszenną plamę. Odwróciłam się, a później obraz zamazywał mi się przed oczami, przez jakieś pięć minut. Gdy wzrok mi wrócił, ifrit leżał nieprzytomny z nożem w sercu, a z wampira nic nie zostało. śmieszne, że takie stworzenia, choć silne i 'nieśmiertelne', to jednak posiadają słaby punkt.
- Lepiej stąd spadajmy, przyjdzie ich więcej.- zakomunikował Zack, choć nie byłam pewna jego zaufania, co by było gdybym mu nie uwierzyła?
Czekałam na Jack' a, który stał tyłem do mnie i spuszczał likie...po prosty sikał. Stał tam chyba z dziesięć minut, tak to jego nowy wynik, poprzednio było siedem minut.
Zack siedzi już na swoim harleyu, nie odwracałam się do niego, nawet nie patrzyłam, ale byłam świadoma jego bytu.
- No dalej Jack, ile można się załatwiać.- powiedziałam zdegustowana, a on tylko prychnął, odwrócił się zasunął rozporek i usiadł za mną.

Do domu zajechaliśmy w trzy godziny, Jeremi oczywiście zganił nas za ucieczkę, a później kazał wrócić do pokoju i nie wychodzić przez tydzień, Zack' a przyjął i wysłał do mojego pokoju, tak muszę z nim mieszkać.
Weszłam do mojego czarnego kącika, a w nim zastałam moich kumpli, którzy czekali z zapartym tchem i opanowaniem, Cooper razem z Rose siedzieli na łóżku i rozmawiali, Kate rzuciła mi się w ramiona a Michael siedział przed komputerem. Wszyscy spojrzeli na mnie i uśmiechnęli się.
- Och, myśleliśmy, że Jeremi cię tam normalnie rozszarpie.- powiedziała nadopiekuńczym głosem Kate. Rose i Cooper ruszyli w moją stronę, a Michael prawie wstał, gdyby nie to, że Zack, zaraz po mnie wszedł spokojnym krokiem, nagle usłyszałam huk na dworze, ale nie taki mocny, prawie niedosłyszalny, tak jakby ktoś chciał cicho załatwić swoje sprawy. Zerwałam się, wychodząc popchnęłam na ścianę Zack' a.
Wyszłam głównym wejściem, tłumiąc myśli, oraz wznosząc z ziemi tumany kurzu. Nic nie widziałam po za jedną osobą, trzymającą za szyję Jeremiego. Oddech tłumił mu się w gardle, krzyk zniekształcił się w piskliwy pomruk. Druga postać, ten napastnik, był blondynem, z króciutko zaciętymi włosami, oczy spojrzały na mnie. Brąz, który eksplodował złością nagle zanikł, a zamiast tego złagodniał. Broda przykryta była kołnierzem, lecz i tak twarz była widoczna. Znajoma, ale nieznana, twarz dawała po sobie poznać, kto to taki, ale pamięć zanikała i powracała z takim i tym samym bólem, tak jakbym wiedziała, że nie chcę wiedzieć.
Nieznajomy puścił gardło Jeremiego, który zwijał się w mgnieniu oka, na ziemi, jak gąsienica przekrojona na pół. Chłopak podniósł ku górze ręce i małymi krokami zbliżał się w moim kierunku.
- Lucy?- jego głos był dość męski, wciąż nie przestawał się zbliżać, a ja zrobiłam wielki krok w tył, gdy wymówił moje imię.- Lucy masz prawo się bać, miałaś piętnaście lat, ale wszystko ci wyjaśnię.- powiedział spokojnie nie przestając brnąć w moją stronę.
- Ki-m ty jesteś i skąd znasz moje imię?- zapytałam powoli i wyraźnie, wypowiadając to jak najgłośniej.
- Lucy? Nie wiesz, kim jestem?- pyta, prostując się, był trochę podenerwowany.
Nagle mnie olśniło, to tego chłopaka widziałam, kiedy zabijał Zacka. Te oczy, nieziemsko piwne, te blond włosy, to jest...mój...brat.
Wszystkie wspomnienia z nim związane, wskoczyły mi do głowy jak jarzące się w kominku drewno, kiedy wpadło do mojej głowy zaczęła palić żywym ogniem. Straciłam grunt pod nogami i upadłam z głuchym łomotem. Chłopak podbiegł do mnie,a ból w głowie nasilił się.
- To ty...ty go zabiłeś.- wyjąkałam przez zaciśnięte zęby z bólu, trzęsąc się przy okazji jak galareta.
- Wybacz, ja nie...nie wiedziałem.- wyjaśniał, odkrywając moją twarz z łaskoczących kosmyków.
- Zostaw ją.-usłyszałam znajomy głos, który zawsze mi towarzyszy, poczułam ulgę, gdy ucisk na mojej głowie i nodze zelżał, a na jego miejsce pojawił się nowy, lecz ciut lżejszy.
- Wszystko w porządku?- nie usłyszałam łomotu, tylko jęk, otworzyłam szeroko oczy bojąc się kogo zobaczę. Zack klękał tuż obok, przyglądając się moim oczom i głaszcząc potargane i poszarzałe włosy. Ciepło jego oddechu uśmierzyło ból, a ja tylko drgnęłam gdy po moich plecach przeszedł dreszcz rozkoszy. Pragnęłam go pod każdym względem, lecz wiedziałam jakie są zasady, a ja dopiero zaczęłam mu ufać.
Śmiech, krótki i bulgoczący, wydobył się z krtani mojego brata.
- Zack, myślałem, że cię zabiłem, no ale cóż, nie doceniałem cię.- powiedział powoli, a mój opiekun oderwał wzrok od moich oczu i spojrzał się w dół, jego ręka opadła, zjeżdżając powoli po moim ramieniu i rozprowadzając swoje ciepło po moim ciele.
- Tak.- odpowiedział tylko, podniósł dłoń i opuszkiem palca przejechał po moich wargach, po czym wstał nie odrywając rdzawego spojrzenia od moich ust. Lecz gdy w końcu spojrzeli po sobie, czułam że to nie będzie ta sama noc, w której budzę się, trzymając pluszaka w ramionach, a mama przychodzi by utulić mnie i wyjaśnić "to tylko zły sen, no już, śpij".
- Jestem jej bratem, ale nie wiedziałem, że zabijam jej ukochanego.- tłumaczył się- A tak na marginesie, niezłą sobie znalazłeś ofiarę, ifricie z piekła rodem.- zaśmiał się i czekał na atak Zack' a.
Ten, nie czekając, w mgnieniu oka ruszył na niego. Przykuł do ściany, trzymał za koszulę i uderzał pięścią, następnie złapał za szyję i podniósł na ścianie.
- Chciałeś coś powiedzieć?- zapytał prawie niedosłyszalnie.
Wstałam, najciszej jak mogłam podeszłam od tyłu do chłopaka złapałam za ramię i szepnęłam do ucha.
- Nie.- byliśmy tak blisko, tak przyjemne ciepło jego skóry, biło promiennością. Zack puścił mojego brata i odwrócił do mnie przodem tak, że widziałam każdy promień w jego oku, każdą zmarszczkę a nawet mogłam poczuć każde jego uczucie. Smutek, wściekłość i opanowanie, tak to właśnie to.
- Dla ciebie wszystko.- powiedział to tak miło i tak...seksownie, że nawet chłód na dworze nie potrafił mnie oziębić.
- Och, jakie to romantyczne, szkoda, że nie wziąłem kamery, bo bym ją połamał na jego karku.- powiedział uśmiechając się od ucha do ucha, później splunął i dodał:- naprawdę wyglądacie żałośnie.
Zack ani nie drgnął, widziałam, że naprawdę się stara, żeby nie przyrżnąć Wiliamowi. Tak przypomniałam sobie także jego imię, które zakuło mnie w serce.
- Proszę cię idź do Copper' a i innych.- powiedziałam, a on tylko zaprzeczył, kręcąc głową.- Proszę.- szepnęłam zbliżając się do niego bliżej, tak, że moje loki dotykały jego klatki piersiowej.
- Okej.-szepnął w odpowiedzi, wiedziałam że nie może się powstrzymać od pocałowania mnie, dlatego musnęłam tylko jego policzek, ominęłam i stanęłam przed Wiliamem, słysząc oddalające się kroki Zack' a.
___________________________________________
Moi drodzy, przepraszam, że tak długo czekaliście, ale byłam zajęta moim nowym blogiem.
http://light-under-heart.blogspot.com/

Teraz początek roku szkolnego, czyli tzw. więzienia dla nieletnich, dlatego na moich blogach, posty pokazywać się będą dużo rzadziej.
Pozdrawiam wszystkich.
A rozdział dedykuję wszystkim, którzy czytają tego bloga.
:*** Az

środa, 14 sierpnia 2013

11&.Śmierć nie jest dla mnie.

 "Przemyśl to."

Ból był nie do opisania, ale to co po nim nastąpiło:

Jasność pochłaniała wszystko, raziła i paliła w oczy. Ale spokój i cisza sprawiały, że z tego miejsca w ogóle nie chciało się wyjść.
Nagle cała jasność osłabła, zobaczyłam niebo, czyste, prawdziwe i żywe.Na środku stała postać, ta sama którą widziałam w wizji, piękna, niebiańska, o błękitnej skórze.
- Witaj ponownie.- powiedziała delikatnym i aksamitnym głosem, a jej usta jak lazurowy błękit nieba, złożyły się w uśmiechu.
- To jest niebo?- zapytałam radosnym głosem, choć wiedziałam, że tak naprawdę chcę pozostać na ziemi. Dla przyjaciół. Dla Zack' a.
- Nie.- zaprzeczyła.- Potrzebujemy cię Lucy i dlatego zdecydowaliśmy...
- My?- przerwałam jej, choć wiedziałam, że chodzi o Trois. Czyli trzech najważniejszych przywódców dżinów. Jednym z nich był Urhan. Dżin którego spotkałam, uciekając od Zack' a.
- Trois, zdecydowało,- kontynuowała.- że nie możesz umierać, jesteś jedną z najpotężniejszych dżinów, z wybranych, bez ciebie nikt sobie nie poradzi. Wysłaliśmy do ciebie pewnego dżina, z Trois. Zostaliśmy tak że poproszeni, o jednego z ifritów, o pomoc, tobie.- powiedziała, unosząc głowę ku górze, na znak dumy. Wiedziałam o kogo jej chodzi. Zack się poświęcił, wiedział że gdy tam pójdzie mogą go zabić, ale tam poszedł. Dla mnie.- I ze względu na tego chłopaka, też.- szepnęła prawie niedosłyszalnie.
Na policzku poczułam chłodną i delikatną łzę, starłam ją szybko, a wraz z łzą zniknęła tak że jasność.

Obudziłam się w objęciach Zack' a, cała złość kipiąca ze mnie do niego przeminęła. Ruszyłam ramionami tak ty odciągnąć się od niego. Spojrzał na mnie, ze łzami w oczach.
- Ona żyje!- krzyknął za siebie, za chwilę podbiegł Jack.
Zack płakał za mną. No jasne, przecież mnie kochał.
Chłopak wstał, otarł łzy i odszedł o krok.
- Dobrze...wierz...mam...- westchnął i położył dłonie na twarzy.
- Pomożesz mi wstać?- spytałam, podając mu dłoń i obdarzając go uśmiechem. Zack, ze zdziwioną twarzą złapał podejrzliwie moją rękę i podniósł mnie.- Dziękuję.- powiedziałam.- Za wszystko.- dodałam szeptem, a Zack już się rozpromienił.
- No dobra, wybaczcie, że wam przerywam, ale czemu nie oddychałaś?- zapytał mnie, przechylając głowę w bok. Jego czerwone oczy były podejrzliwe i ciekawskie.
- Nie żyłam. Ale ostatecznie i dzięki Trois i dzięki Zack' owi, dali mi drugą szansę.- powiedziałam wpatrując się w swoje stopy.
Czemu tak łatwo poszło? Czemu nic z tym nie zrobiłam? Czemu wszystko ze mnie wyleciało?
Tyle pytań się kłębiło, a tak mało czasu było na ich odgadnięcie. Tak wiele zaczętych, w których była choć jedna odpowiedź, a wciąż tak mało wiemy. Nigdy nie odsłonimy wszystkich zagadek, ale za to znajdziemy główną odpowiedź. Tylko że czasami ta jedna nie odnaleziona zagadka, może wszystko zmienić.Wszystko.
Nagle Jack rzucił mi się w objęcia. Mogłam go odepchnąć i powiedzieć coś w rodzaju 'Pogrzało cię małolacie?', ale zdecydowałam odwzajemnić uścisk. Ale tylko przez chwilę, bałam się, że popłacze się w moich ramionach.
- Okej, jeszcze tego brakowało, żebyś mi się rozpłakał.- powiedziałam z udawanym uśmiechem, opychając go lekko od swojego ramienia.
- Czyli ty i Zack, już jesteście po przyjacielsku.- spytał, ja zerknęłam na niego, na Zacka, a następnie spuściłam wzrok na polną ziemię, na której wyrastały zielone źdźbła trawy.
- Nie powiem t a k, ani nie powiem n i e. P prostu...- po prostu...to...to jest jak z tą trawą, potrzeba czasu by urosło to zaufanie ponownie, pomyślałam, jak mam im to wyjaśnić? Nie mogłam od tak nagadać im o trawie, biorąc pod uwagę moją ufność, oraz to, że mam swoją godność i nie będę tłumaczyć komuś na czym polega zaufanie.- Potrzeba mi czasu.
- Rozumiemy cię.- powiedział Zack, opuszczając głowę. Chciałam podejść uściskać, pocałować, przeprosić, ale to podpowiadało mi serce, a ja musiałam kierować się rozumem, czyli nie ruszać się z odpowiedniej odległości. Na tym polegają narodziny zaufania.

_____________________________________________________

Moi kochani wybaczcie, że tak krotko, ale muszę poświęcać czas na trzy blogi.
Zapraszam was na mój nowy, czyli:
http://light-under-heart.blogspot.com/
Miło bedzie gościć nowych obserwatorów, oraz czytać nowe komentarze.
:** Wasza Az

czwartek, 8 sierpnia 2013

10&. Prześladowca.


"I nie opuszczę cię, aż do śmierci"

- Lucy, ty musisz zrozumieć, ja cię kocham, nigdy bym cię nie zranił.- próbował mnie przekonać Zack, gdy ja szybko i energicznie zbierałam swoje rzeczy z łazienki. Ogarnęłam tak że potłuczone i zepsute przedmioty, zniszczone przez naszą walkę.
On nadal myśli, że mu ufam? Łudzi się, że mu wybaczę? Nie traci nadziei?- spytałam sama siebie, chciałam mu je zadać, lecz do pokoju wkroczył Oliver, z komunikatem:
- Zadzwoniłem do Luck' iego, powiedział że za chwile będzie na miejscu i że się nią zajmie.- jego oczy wskazywały na powagę, usta przykrywał uśmieszek pogardy, a rozluźnione mięśnie na to, że nie da mi wyjść.
- Co?! Mówiłem, żebyś nie dzwonił.- wściekł się mój były.- Lucy, przepraszam cię. Wydostaniesz się, coś wymyślę.- powiedział, prędzej do siebie niż do mnie, złapał się jedną dłonią za skronie, a drugą na biodro, przystając.
- Poradzę sobie.- wypowiedziałam te słowa z trudnością, gdyż wcześniej, nie zdawałam sobie sprawy, jak mocno Oliver złapał mnie za gardło, najprawdopodobniej uszkadzając struny głosowe.
- Zack, to wygnaniec, już dawno powinien zginąć.- przerwał, po chwili ciszy chłopak, wyprostował się, wyciągał sztylet z pasa i dodał:- Jeśli ty jej nie zabijesz, to ja to zrobię.- nie zdążył nawet drgnąć po tych słowach, gdyż został zatrzymany, zręcznym chwytem przez Zack' a.
- Przestań!- krzyknęłam, rzucając białą wazą o podłogę i pochłaniając ich obu spojrzeniem.- Zack, Oliver, dajcie mi święty spokój!- byłam naprawdę wściekła, dlatego zdziwiłam się, że jeszcze, nie skoczyłam na nich. Miałam ich dosyć, dosłownie.
Oboje z przerażeniem, a jednocześnie zdziwieniem spojrzeli na mnie.
- Jesteśmy zupełnie z dwóch innych światów. Wy z wygnanych, przeklętych. A ja z wybranych i boskich.- Najwięcej to miało tyczyć się Zack' a.- Jeżeli staniecie mi na drodze, to zginiecie. Ale jeżeli Wielki, zdecyduje to możecie wrócić.
- Halo, jesteś wygnana, nie jesteś boska, już nie.- powiedział próbując się wyrwać.
- Chciałeś powiedzieć 'jeszcze nie jesteś'.-uśmiechnęłam się.- Czuję jak wracają do mnie siły.- skłamałam, ale podziałało, Oliver zadziwiony zastanawiał się nad czymś, a Zack spojrzał na mnie smutno.
- Już za późno nie wyjdziesz, drzwi są zastawione przez ifrity.- powiedział szatyn wchodzący do pokoju hotelowego, dzierżącego sztylet w ręku.
Wyglądał na trzydziestkę. Włosy krótko ścięte, ubrany w szare spodnie i czarny podkoszulek, nie miałam czasu się dokładnie mu przyglądać. Przygotowałam się do uniku i spojrzałam złowrogo na przybysza.
- Nie, Luck, nie zrób jej krzywdy.- krzyknął Zack, jego mina przerażona, jednak chłopak zignorował go i pobiegł w moją stronę, padły trzy ciosy nożem. Pierwszy nietrafny, drugim trafił w lewy bok, a trzeci znów pudło. Poczułam przeszywający ból i kurcz mięśni. Luck z wymachem kopnął mnie jeszcze w szczękę i odskoczyłam w tył, próba wstania nic nie dała, spowodowała tylko dodatkowy ból, co w tym monecie było najmniej pożądane.
- Zabijałem już takich jak ty, jestem dość wyszkolony.- wyjaśnił, przyklękując przy mnie. Błąd. Zachichotałam, co go zirytowało.- Z czego tak rżysz?- zapytał, uderzając mnie w plecy.
- Błąd, błąd, błąd...- powtarzałam, aż w końcu zebrałam siły, czubkiem głowy uderzyłam go w nos, a gdy podniósł się od bólu, przykładając dłonie do twarzy, przewróciłam go kopniakiem w nogi.
Wstałam, niepospiesznie, złapałam za torby i wyskoczyłam przez okno.
Gdy to robiłam, ani razu nie spojrzałam w stronę Zack' a.
Na dole nie było, aż tak ciężko, gdyż Jack już na mnie czekał. Odpaliliśmy motocykl i niepostrzeżeni wymknęliśmy się na drogę.

***
Jechaliśmy przez dłuższy czas.
Nie mówiłam nic Jack' owi. Nie wiedziałam, czy mam się przejmować tą raną, ani Zack' iem.
Jechaliśmy przez dłuższą chwilę od ostatniego postoju, gdy w drodze...osłabłam. Motocykl zjechał z drogi i wpadł w poślizg. Na końcu z łomotem uderzył w znak.
- Lucy! Lucy, nic ci nie jest?!- wrzeszczał przerażony Jack, szturchając mnie. Widziałam jak przez mgłę, a słyszałam słabo i niewyraźnie. I wtedy chłopak natrafił na miejsce przebite nożem, jęknęłam.- Boże, Lucy, co ci się...?- zrozumiał.- Ja prowadzę.
- N...ni-e.- próbowałam zaprotestować, ledwo łapiąc oddech. Nie odpowiedział, po prostu się wepchał.
Reszty nie pamiętam, dopadł mnie sen.
Gdy się obudziłam, moje oczy były zamazane, a dotyk, w ogóle nic nie czułam prócz bólu.
Podparłam się na łokciach, zamrugałam kilkakrotnie i rozglądnęłam się. Leżałam na trawie w polu, motor niedaleko mnie, Jack siedział naprzeciwko mnie, odwrócony tyłem, taki znudzony, że zaczął obrywać trawę.
Wstałam powoli i podeszłam do chłopaka.
- O śpiąca królewna odżyła, brawa dla niej.- zażartował, a na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Usiadłam przy nim i  oparłam głowę o jego ramię, tak że stykaliśmy się bokami. Poczułam jak jego mięśnie się naprężają.
- Ile spałam?- zapytałam tak zmęczonym głosem, że aż się przeraziłam.
- Padłaś dwanaście godzin temu, moja droga panno.- powiedział tak sztywno, że moja twarz znów wróciła do poprzedniego stanu, smutku.
- Boisz się mnie, wstydzisz, czy o co ci chodzi.- spytałam zdezorientowana i smutna.
- Nie, po prostu...opatrzyłem ci ranę, nie boli?- o nie, zmienił temat, a to znaczy...coś poważnego.
- Jaack...o co ci chodzi?- zapytałam ostrożnie i powoli, przekręcając powoli głowę.
- Nic, nic poważnego.- zapewnił, lecz bez większego przekonania, skarciłam go wzrokiem, co zauważył.- powiem ci pod warunkiem, że nie będziesz wściekła, nie...nie zrobisz mi nic złego, rozumiesz?- upewnił się, skinęłam głową.- No bo ja...ja...yyy...rana ta którą masz, wdała się poważne zakażenie, ale nie taka zwykła, bardzo dziwna i...i zadzwoniłem po Zack' a.- powiedział szybko, odwrócił się i poszedł w stronę motocykla, a mnie zostawił zamurowaną.
- Coś ty zrobił!?- wściekłam się, przez chwilę siedziałam i wsłuchiwałam w kroki, nie tylko jego.
On tu już jest.- pomyślałam. Odwróciłam się szybko, co sprawiło ogromny ból i ujrzałam tego zdrajcę.
- Lucy? Jesteś ranna.- to nie było pytanie.- Pokaż to, pomogę ci.- zakomunikował dość głośno, jak gdybym była ułomna.
- Nie. Nie! Nie!- zaprotestowałam tak samo jak mój lewy bok. Powstrzymałam się od krzyku i ruszyłam biegiem w odwrotnym kierunku od Zack' a.- Nawet mnie nie tknij!- ostrzegłam gdy słyszałam jego bieg za sobą. A jednak odważył się mnie złapać, zawiązał z tyłu moje ręce sznurem. Przerzucił sobie przez ramię i zaniósł do motocykla.- Puść! Zostaw! Nie ruszaj mnie! Ach!- kopałam, biłam, wyrywałam się, ale i tak nie dawał za wygraną. W końcu położył mnie na ziemi. Jack trzymał mi ręce, a Zack usiadł mi na biodrach.
W tej niezręcznej dla nas obu pozie, jeszcze bardziej chciałam się wyrwać.
- Okej, chcę tylko zerknąć, co się stało.- odkrył kurtkę, podniósł lekko podkoszulkę i ujrzał, przebity bok, cały czas krwawił, większość ciała była czarna, nie od krwi.
Chłopak rozszerzył oczy.
- Mówiłem, że jest ciężko.- zaznaczył swoją rację Jack, który zmagał się z moimi rękoma.
- Przestań!- krzyknął na mnie przerażony Zack, co zbiło mnie z tropu i natychmiast przestałam się szarpać.- Użyli tej nowej broni na dżiny, zabija powoli, jeżeli nie przebije serca. Jedyny, kto może cię uleczyć to dżin.- wyjaśnił, chodząc w kółko i z powrotem. Zniknął w otchłani dymu.
I w środku powstała malutka nadzieja, która wyrywała się z klatki piersiowej, by wylecieć.
Nagle ból przeszył moje serce, straszliwy ból, tak straszliwy i nie do wytrzymania. Wyrywał mi serce i niszczył wszystko na swojej drodze. Opadłam z sił. Miałam dość walki, a moje ciało upadło bezwładnie, jak niepotrzebny przedmiot bez pożytku. Nie czułam już bólu, tylko spokój, przyjemny i delikatny, jak letni wietrzyk, jak delikatny płatek róży.
_______________________________________________
Moi kochani, wybaczcie, że tak długo mnie pisałam.
Mam nadzieję, że to na razie wystarczy.
Kocham was.
Nie wiem kiedy nn.
Proszę o komentarz, wszystkich którzy przeczytają.
:** Wasza Az

czwartek, 1 sierpnia 2013

9&.Napaść.


 "Rany powierzchowne, to dopiero początek"

- Cholera!- krzyknęłam, gdy ciężarówka zmierzająca w naszą stronę przewracając się i tocząc, miażdżyła wszystko na swojej drodze.
- Schyl się!- odkrzyknął James, przyciskając moją czaszkę, skrytą pod kaskiem, w dół.
- Po co?- zapytałam, próbując mu się wyrwać.
- Nie dyskutuj, choć raz zrób to o co proszę!- krzyknął, wkurzony moim ciągłym protestem, wcisnął gaz i ruszył w stronę ciężarówki.
Wiedziałam co chce zrobić, to było szalone! Pamiętacie jak w filmach, np: Szybcy i wściekli, jechali na pełnym gazie w stronę lecącego na nich pojazdu, zamierzał to zrobić. Teraz.
Jechaliśmy chyba ponad sto na godzinę, w prostej linij, na ogromną ciężarówkę z kłodami drewna.
Chwila, co by się stało, gdyby...
W pewnej chwili, ciężarówka przeleciała z 5cm nad naszymi głowami, omal nie ocierając o tył koła, co wyprowadziłoby motocykl z równowagi i trafilibyśmy na ostry dyżur po niezłym wypadku.
Jack momentalnie zahamował, gdy byliśmy w odpowiedniej odległości.
Zeskoczył z siedziska i rzucił kask na ziemię, trzęsącymi się rękoma. Ja przypatrywałam się temu, bez żadnego wyrazu twarzy, powoli i ostrożnie zdejmując czarny i zniszczony o ziarenek piasku kask.
Chłopak był czerwony, ręce mu się trzęsły, nogi miał jak z waty, a oczy...oczy miał przerażone, pełne grozy, a z jego suchych i wyrażający grymas strachu ustach, wydobył się najpierw krzyk, a później słowa.
- Jak...co to...niee...to mi się...ale ty, też...cholera jasna, jak?!- krzyczał bez opamiętania, nic a nic nie rozumiał z tego co zobaczył i przeżył, ja z resztą też.
- Jedźmy dalej.- powiedziałam wypranym z emocji głosem, nie patrzyłam na niego, biegałam wzrokiem po jezdni i dalekich górach piasku.
- Dalej? Dalej?! Czy ty tego nie widziałaś. A jak pojedziemy i...to coś nas dopadnie, zabije!- odkrzyknął znów, machając rękami tak energicznie, że żaden owad nawet by nie pomyślał, żeby podlecieć.
- Widziałam, ale co? Wolisz poczekać? Na co? Na śmierć? Na cud? Co ci to da, a jeżeli to nas tu dopadnie?- zaczęłam strzelać pytaniami, chciałam żeby pojął co mówi, żeby zrozumiał sens jaki chciałam mu przekazać.
- Masz rację.- powiedział, biorąc kilka długich oddechów i próbując opanować strach i trzęsące się ręce.
Powoli, wziął do ręki, leżący na ziemi kask. Wsiadł przede mną, włożył czarny i podrapany hełm.
- Dasz radę kierować?- zapytałam, a on tylko skinął głową.
Nacisnął gaz, a po chwili zahamował.
- Nie.- powiedział odwracając się do mnie, normalnie w takim momencie, zażartowałabym sobie z niego, albo rzuciła jakąś obelgę, ale darowałam sobie, bo moje nerwy były już dość naderwane. Zeszłam z motocykla, założyłam kask, usiadłam z przodu, złapałam za kierownicę.
- O jak przyjemnie.- powiedziałam, a na ustach pojawił mi się szeroki uśmiech, szczery uśmiech. Po chwili poczułam ucisk na biodrach.- Nie, nie to.- Nacisnęłam na pedał i usłyszałam ryk, cudowna pieśń dla uszu.- To.

***

Już od jakiegoś czasu jechałam razem z Jack' iem, nic nie mówiąc, tylko spoglądając na siebie przez wsteczne lusterko. Większą uwagę poświęcając na pojazdy i dziwne zjawiska pogodowe niż na drogę.
Nic takiego nie zauważyłam, oprócz mijających nas dwóch samochodów i dziwnej literze na niebie, "5"utworzoną przez chmury, którą pewnie sobie wymyśliłam.
- Zatrzymajmy się gdzieś na postoju.- zaproponował mój pasażer, rozwiewając moje myśli.
Z jednej strony było to mądre rozwiązanie, a z drugiej, nie. Dobre ponieważ byliśmy zmęczeni, wręcz wyczerpani. A złe ponieważ zmarnowalibyśmy czas na odpoczynek.
Na poboczu znaleźliśmy mały motel, nie do końca podobał mi się pomysł z postojem, ale ostatecznie się zgodziłam.
Cegły stare zbledłe od ciągłego słońca, a szyby okurzone i miejscami podziurawione, drzwi, to była masakra, farba odpadałam płatami od starego i podrapanego drewna, a framugi, nieszczelne i stare, przepuszczały wiatr, wygwizdując melodie i grając.
Gdy do nich podeszłam, aż bałam się dotknąć klamki i przekonać co na niej się znajduje.
- Jack, jesteś dżentelmenem nie?- spytałam oglądając się za siebie, szukając w pół ciemności znajomą twarz, stał tuż obok.
- Nie.- powiedział, gasząc najmniejsze nadzieje, że to prawda. Złapałam za starą zniszczoną klamkę, która natychmiast łamie się pod naciskiem mojej dłoni. Szybko cofnęłam rękę, unosząc obie w obronnym geście i dając do zrozumienia 'To nie ja'.
Po drugiej stronie usłyszałam łańcuch przekleństw i użaleń. Mocnym szarpnięciem otworzyła nam kobieta.
Stara i zeszpecona latami. Twarz była podobna do pogniecionej kartki, każda rysa była widoczna, bruzdy buły prawie skryte pod zwisającymi ze starości policzkami, ręce układające się na drzwiach, były zniszczone latami brudnej pracy, ale oczy, oczy były inne, młode i pełne życia, błękit oplatał je i topił...
                                                                                                                                        ...Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, czy zrobić, kobieta odezwała się ochrypłym głosem:
- Och, Danielu mamy klientów!- krzyknęła, chrząkając co chwilę.- przepraszamy za tą klamkę, stara w końcu musiała się zużyć.- tłumaczyła się.i wpuściła nas do środka.
- Idź kobieto ja ich obsłużę.- powiedział mężczyzna stając koło zniszczonego biurka, który kiedyś pewnie służył do stojącego w rogu zwiniętego komputera.
Chłopczyna, nie różnił się od kobiety prawie niczym, oprócz tego, że nie zwisała mu skóra lecz nos był wykrzywiony a oczy szare bez kolorów, wskazywały radość, widząc tak młodych klientów.
Motel nie był wykwintny, ale dało się przeżyć. Cukierkowe kolory zasłon obrusów i foteli, zachęcały do jedzenia przy nich, a żyrandole z miedzi, oświetlały małymi promieniami, co dawało półmrok pomieszczeniu, ściany pomalowane na miętowy kolor, przypominały coś na wzór biblioteki.
Podeszłam do kasy razem z Jack' iem.
- Poprosimy dwa pokoje.- powiedziałam kładąc na drewnie banknot, o wartości stu złotych- Reszt nie trzeba.- dopytałam jeszcze- Są jakieś automaty z napojami?
- Tak na piętrze są trzy, Petunia oprowadzi państwa po motelu.- wytłumaczył 'Daniel', otwierając szeroko oczy ze zdumienia i podając nam klucze.- Miłego wieczoru.
- Dziękujemy.- odpowiedzieliśmy równo i popatrzyliśmy na siebie.
'Petunia' pokazała nam nasze pokoje, w których o dziwo mieściło się łóżko i łazienka z prysznicem. Pokazała nam automaty z piciem i przekąskami.

Gdy wróciliśmy do swoich pokoi, od razu rozebrałam się i chwyciłam za czysty, biały ręcznik złożony na łóżku. Lecz zanim weszłam do łazienki, usłyszałam pukanie. Okryłam się tkaniną i podeszłam do drzwi by przekręcić zamek. Wyłonił się z nich Jack.
- Przepraszam nie...- Cofnął się do  framugi, gdy zobaczył mnie okrytą ręcznikiem.
- Nie przejmuj się wchodź.- powiedziałam zachęcając go ręką.- Usiądź ja tylko się ochlapie i pogadamy.
- Wierz, ja tylko chciałem pogadać o powrocie i tyle.- zaczął się tłumaczyć, gdy odeszłam od drzwi i kierowałam się do łazienki.
- Nienawidzę tego.- powiedziałam, nie zatrzymując się, wchodząc do czystego chłodnego pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi.
- Czyli czego?- pytał zdezorientowany.
- Jak ktoś się przy mnie tłumaczy.- wyjaśniłam, rzucając ręcznik na ziemię i wchodząc do kabiny. O dziwo się nie sprzeciwił, więc włączyłam prysznic.
Ciepłe strugi spływały po moim ciele, dając mi spokój i zmywając wszystkie złe emocje, oraz brud. Kurz, piach i pot spływały po mnie zamieniając wodę w istne bagno, aż sama się zdziwiłam. Gdy skończyłam, wyszłam z kabiny, stanęłam i obserwowałam jak dłonie i wszystko inne paruje. Czyżby temperatura spadła? Z włosów leciały mi kropelka po kropelce na podłogę. Chwyciłam się ramionami, przebiegłam oczami po łazience i cofnęłam się, prawie że upadając. Poślizgnęłam się na wodzie, która skapywała z mokrych włosów, zamarzła, w kilka sekund.
Podeszłam do lustra, starłam z niego śnieg i popatrzyłam na swoje oszroniałe włosy i zsiniałe usta.
Coś jest nie tak, pomyślałam. Czuje to, bo ponownie włoski stanęły mi dęba na karku, a po plecach przeleciał bolesny dreszcz.
Ubrałam się najszybciej jak mogłam, zakładając dżinsowe rurki i szarą bluzkę z rękawami 3/4 i szerokim dekoltem.
Najszybciej jak mogłam wyszłam z łazienki i prawie że wpadłam na...Olivera? To ten sam gość u którego tankowałam.
- Oliver, co ty tu...?- nie dokończyła gdy za jego plecami zobaczyłam leżącego a ziemi Jack' a. Wymierzyłam cios, lecz zanim go trafiłam poczułam gorąco.- Ifrit.- szepnęłam.
- Brawo, a teraz gadaj co mu zrobiłaś i gdzie jest.- złapał mnie za gardło i przygwoździł do ściany, tak bym nogami nie dosięgała podłoża, nie miałam nic przy sobie, oprócz noża przy kostce.
- Kto?- zapytałam przez zaciśnięte gardło.
- Nie chrzań, że nie wierz, Zack.- powiedział, plując mi w twarz - widziałem was ostatnio, ale kiedy zniknął, wiedziałem, że coś jest nie tak.
- I d ź  d o  d i a b ł a.- przeliterowałam mu dokładnie, tak samo jak on plując.
- Suka!- krzyknął i uderzył mną o ścianę, co dało mi chwilę i wystarczyła. Chwyciłam nuż i wbiłam w czubek głowy, zachwiał się i puścił.
Mój upadek był bolesny, gdyż upadłam na klatkę piersiową. Szybko wstałam nie przejmując się bólem, co było trudne i podbiegłam do Jack' a. Sprawdziłam puls. Nie żyje.
Usiadłam na ziemi, opierając głowę o łóżko i waląc rękami w głowę.
Czemu chodziło mu o Zack' a? Co od niego chciał?
Zaczęłam łkać, Jack był niezłym dzieciakiem, miał przed sobą długie życie, a ten dupek mu je skrócił. Kiedyś gdy byłam potężnym dżinem, mogłam leczyć, byłam w tym świetna, ale zostałam wygnana przez głupie słowy sprzeciwu, które zawsze wszystko niszczy, czyli "Nie".
- Lucy?!- no pięknie, przyszła zguba.
- Spieprzaj idioto!- krzyknęłam ukrywając przerażenie i smutek, co nie wychodziło zbyt dobrze. Chłopak wbiegł na schody i w kilka sekund, znalazł się w drzwiach.
- Co...?
- Twój koleżka przyszedł z odwiedzinami, przy okazji zabił Jack' a.- powiedziałam,wyprzedzając go z pytaniem, wstając i pokazując oblaną łzami twarz.- Teraz wierz dlaczego nie możemy być razem i nie tylko z tych powodów.- powiedziałam ciszej i spuściłam głowę, na ręce miałam krew ifrita.
- On...on nie umarł Lucy, Oliver zatrzymał tylko bicie jego serca. Żyje.- powiedział zakłopotany, spojrzałam na niego z byka i napięłam wszystkie mięśnie.
- To na co jeszcze czekasz? Obudź go!- krzyknęłam, nie ruszając się.
I w tedy w tym momencie, mój przyjaciel, złapał powietrze, momentalnie podbiegłam do niego i pomogłam mu wstać.
- Wszystko, Ok?- zapytałam go ostrożnie schylając się by widzieć wyra jego twarzy, przerażenie wzięło górę, ale potem je skrył. Kątem oka zamarzyłam jak, Zack wyciąga sztylet z głowy Olivera, a ten wstaje jak poparzony.
- Ty...ty suko!- krzyknął zdegustowany Oliver i rzucił się na mnie, upadliśmy i przeturlaliśmy się.
- Ej!- zaczepił Zack.- Zostaw ją!
- Zwariowałeś, przywaliła mi nożem w głowę.- powiedział- mówiłem ci, że wygnańcy zabiją cię bez wahania, ale ona przesadziła, wyrznę jej łeb i postawie na kominku.
Przywaliłam mu obcasem w brzuch i odepchnęłam.
- Och, coś ci się nie udało.- powiedziałam prostując się, od wrzasnął i znów ruszył w moją stronę, ominęłam jego cios i wpadł na łóżko.- zapomniałeś, że wygnańcy nie tracą pewnych sił.- podbiegłam do niego w mgnieniu oka i przygwoździłam, go tak samo jak on mnie do ściany i spytałam- I co fajnie się tak wisi?- uśmiechnęłam się i poczułam na ramieniu dłoń Zack' a- Nie dotykaj mnie.- powiedziałam, puściłam Olivera, który osunął się, a złapałam Zack' a wykręcając mu rękę do tyłu.
- Ja nie będę z tobą walczył.- powiedział spokojnie, pozwalając się zniewolić.
Z pewnej strony było to miłe i chciałam wsiąść go w ramiona, a z drugiej nie mogłam ufać ani jemu, ani innemu z ifritów, wybór był jasny lecz ciężki. Ale podjęłam donośny i ostrzegawczy głos, zamiast tego płaczliwego:
- Za to ja się nie zawaham.
________________________________________

Kochani, wybaczcie, że nie napisałam posta, ale 
byłam zajęta.
Czytajcie i komentujcie.
N. rozdział w poniedziałek.
Kocham was
Az :**

sobota, 27 lipca 2013

8&.Zapomniany przyjaciel.


"Kłamstwo boli dłużej"

Już dłuższy czas szłam wyblakłym i zużytym od lat asfaltem.
Ziarenka piasku skwierczały pod każdym moim krokiem. Słońce paliło tak mocno, że każda kropla potu, czy wody schła w kilka minut. W około ani jednej żywej duszy.
Kolana miałam czerwone i obite od ciągłego upadania, skórzane spodnie, podrapane. Moje włosy suche, już kilka krotnie pobrudzone piaskiem i kurzem. Każdy podmuch wiatru, gorący, ciepły, przynosił na rozgrzany asfalt nowe ziarnka ziemi.
Gdy za każdym razem myślałam że umrę, moja ostatnia myśl to: ' Nie chce umierać, nie teraz' lub 'Czemu akurat on to zrobił'.
Szłam chyba dwadzieścia minut, Jack nie przyjechał, kluczyki miałam w kieszeni, taki pech.
Jak się wydostałam od Zack' a? Powiedziałam mu, że jest teraz moim wrogiem oraz że on dobrze wie, nie zawahałabym się go zabić. No a potem, musiałam uderzyć w słaby punkt ifrytów, strzeliłam w klatkę piersiową, obudzi się za przynajmniej godzinę, ale czułam się okropnie celując w niego lufę i z zimną krwią nacisnąć spust, choć z drugiej strony to było jedyne wyjście.
Został mi prawie kilometr, żeby dojść do hotelu. Jedna połowa podpowiada, żebym szła dalej, a druga mówi bym została i czekała, tylko na co? Na zdrajcę? A może na śmierć, która kryła się pod powłoką cienia.

***

Więc doszłam. Na zakręcie opadłam z sił, gdy zobaczyłam Jacka opartego o motocykl. Kątem oka zauważyłam jak robi wielkie oczy i podbiega do mnie.
- Lucy.- zaśmiałam się słabo, na widok jego przerażonej miny.- Co...?
- Co się stało.- dokończyłam za niego.- nic takiego.- zapewniłam go.
Gdy leżałam tak przed nim, włosy zakrywały mi twarz, tworząc cień i dawały chłód, krople potu spływały po czole, każdy mięsień odmawiał ruchu i pulsował z bólu, dając jednoznacznie znak że mam dość. Oddech spazmatyczny i nierówny błądził w gardle, szukając wyjścia.
- Choć pomogę ci.- powiedział biorąc mnie pod pachy i zawieszając sobie na plecy.- Ja kieruje.
- Nie.- zaprotestowałam.
- Nie? Dziewczyno popatrz na siebie, wyglądasz jak ostatnie nieszczęście.- prawie że wykrzyknął, a ja się zaśmiałam gardłowo.
- Bywało gorzej.-odpowiedziałam
- Co się z tobą dzieje, Lucy!- krzyknął, puszczając mnie i zostawiając mnie na pastwę losu, swoim wymęczonym mięśniom i kością.- Zachowujesz się gorzej niż wcześniej.- Miał rację, zamierzam się zmienić i to na zawsze.
- Co ty? Nie wiedziałam.- powiedziałam nie skrywając sarkazmu.- A teraz na poważnie, jedziemy.- powiedziałam prostując się, z trudnością.
- To już zajarzyłem.- rozejrzał się.- Gdzie Zack?- uśmiech zniknął z moich ust, a pojawił się grymas, poczułam jak z nóg robi mi się wata, zanim upadłam Jack złapał mnie za ramię.- Lucy?
- Jadźmy już.- powiedziałam twardym głosem, który dużo mnie kosztował.
 ***
W końcu się zgodziłam i Jack kierował, pod warunkiem, że nie będzie się zatrzymywał na potrzebę, co chwile.
Jechaliśmy już dobre pięć godzin, cieszyłam się, że jestem tak daleko od Zack' a.
Ifrit- wygnane i potępione, stworzenie żyjące na dżinach, na ich mocy i stworzeniach magicznych. Toczą one od milionów lat, wojnę z Boskimi (dżinami), są zasady obowiązujące każdego z nas. Żaden dżin nie ma prawa rozmawiać z Potępionymi (ifritami), nie można chronić ich pod żadnym pozorem, tylko on sam może powrócić do etery.
Z pewnej perspektywy wiedziałam, że nawet jeżeli nie chce to muszę go zabić.
Ja od Zack' a różnię się tym, iż on z własnej woli został ifritem, a ja zrezygnowałam z życia potępionego, bo nawet jeżeli zostałam wygnana, to nigdy bym nie zdradziła swojej rasy. Nigdy. Ale on zdradził i to był jego błąd.
Ifrit może powrócić do etery, tylko wtedy gdy pozwoli mu na to Bóg. Tak, wierzymy. On nam pomaga, a my pomagamy światu. On nas stworzył do pomocy. Tak jak anioły, tyle, że one nigdy nie wychodzą z nieba, a my możemy, nawet się przeobrażać w istotę ludzką.
Z zamyśleń wyrwało mnie ostre hamowanie Jack' a.
- Co jest?- warknęłam.
- Jakiś idiota stanął centralnie przed kołem.- w odpowiedzi mojej wściekłości, chłopak splunął mi w twarz.
- Sam jesteś idiotą, jeszcze raz mnie oplujesz, a pożegnasz się z językiem.- powiedziałam wściekła, ocierając wierzchem dłoni ślinę i schodząc z motocykla. Moim oczom ukazał się zadbany, przystojny mężczyzna, brunet z miodowymi oczami, ubrany w dżinsową katanę i czarne rybaczki za kolana, pomachał mi z uśmiechem, rękom na której widniała szara rękawiczka, bez palców. Rozpoznawałam w nim kogoś lecz nie byłam pewna kogo.
- Lucy! Słodka mała Lucy!- krzyknął z entuzjazmem, ukazując śnieżno białe zęby, ale nie poruszając się z miejsca.
- My się znamy.- zapytałam, swatając z rozszerzonymi nogami i zakładając ręce na piersi.
- Nie pamiętasz swojego druha Urhana.- powiedział, rozszerzając ramiona do uścisku i ściągając brwi.
- Nie, przykro mi.
- Tobie jest przykro? Och, moja Lucy.- szepnął,  prawie niedosłyszałam.
- Dobra, powiedz kim jesteś. -powiedziałam, lekceważąco machając ręką.
- Twoim...szefem.- wyjaśnił, zbliżając się pomału.
- O, nie proszę tylko nie szef, już mam ich dość.- powiedziałam zatrzymując go rękom od uścisku.
- Tak? Czyli Levis nie był u ciebie.- stwierdził chwilę później, cofając się o kilka kroków.
Włoski na karku stanęły mi dęba, co znaczyło, że coś miało się wydarzyć. Czułam jak muszę wskoczyć na motocykl, odpalić go i pojechać, naciskając pedał gazu coraz mocniej. Przez chwilę widziałam jak jadę na motorze.
Niebo zrobiło się szare, małe kropelki skrapiały się na moich skórzanych ciuchach, a po chwili po ciele przeszedł mnie nieprzyjemny chłodny dreszcz, gdy kropla deszczu, liznęła moje gołe ramię. Zerwał się wiatr, niosący ziarnka piasku i zwiewający moje złote kosmyki włosów na twarz, przysłaniając, jak i ograniczając pole widzenia.
Czułam jak ból przeszywa mój brzuch, choć nie do końca rozumiem dlaczego...
Ruszyłam pędem w stronę Jack' a,  wepchnęłam go na motocykl, włożyłam kask i włączyłam silnik. Chłopak całkowicie zbity z tropu spojrzał na mnie nie wiedząc co się dzieje. Ja też nie wiedziałam, ale moje przeczucia nigdy mnie nie zawiodły.
- Jedź!- krzyknęłam, usłyszałam w swoim głosie zaniepokojenie, ale twarz wyrażała opanowanie i determinacje. Spojrzałam jeszcze raz w stronę dżina, ale znikł jak mgła zostawiając tylko po sobie głuchy spokój, nie licząc już rozszalałego wiatru, który ze starej wierzby, stojącej obok miejsca zaparkowania, zrobił szkielet, a z moich włosów szopę.
Chłopak nie wiedząc co robić, złapał za kierownicę, nacisnął na pedał i już szybowaliśmy w pustym i wielkim świecie.
Moje oczy były rozbiegane, zamazane, ale trzeźwe. Ręce topiły się w litrach deszczu, a końcówki włosów, wychodzące poza kask rozwiewane przez wiatr i łaskotały ramiona.
_________________________________________________

Mam nadzieję, że was nie zanudzam.
Kochani wybaczcie że tak długo, ale nie wiedziałam co napisać.
Wyprostuję się w środę jak nic mi nie przeszkodzi.
Kocham was Buźka :*
Wasza Az

piątek, 19 lipca 2013

7&. Nie mów hop...


"Lęk przed prawdą jest silniejszy, jeśli wiesz, jaka jest prawda."

Wstałam około szóstej.
Wieczorem nie rozglądałam się po pokoju. Nie miałam okazji, a on nie był okazały, łóżko zajmowało większość miejsca, kanapa stała naprzeciwko, jej beżowy odblask aż raził w oczy, pod wpływem dziennego światła. Półka koło łóżka była zajęta przez moje ciuchy.
Wstałam, nakryłam się chłodnym ręcznikiem i podeszłam do torby, leżącej na podłodze, przy nogach łóżka, wyjęłam szary podkoszulek i skórzane spodnie. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu, na którym widniały trzy nieodebrane połączenia i dwie wiadomości:
>Kate>Michael>Cooper- nieodebrane połączenia.
Kate:
Gdzie jesteście? Odpowiedzcie jak najszybciej.
Michael:
Szef jest nieźle wkurzony, wracajcie szybko.
Lepiej żebyście mieli dobre wytłumaczenie.
Tęsknimy. :/

Przez tęsknimy miał pewnie na myśli 'tęsknie', ale to mały szczegół.
Nagle usłyszałam dobiegający zza kanapy pomruk i ruch.
Zazwyczaj w takim momencie, złapałabym za nóż i jednym rzutem trafiła w miejsce ruchu.
Podeszłam po cichu, pomału do kanapy i skoczyłam na tą osobę. Przeturlałam się z nią po podłodze i wylądowałam pod... Zack' iem?
- Co ty tu robisz?- zapytałam, rozluźniając uścisk nóg, na jego udzie.
- Jak to co? Zdecydowałem się przyjść - odpowiedział, dysząc. Przez chwilę w pokoju panował taki spokój, że było słychać nasz przerywany oddech i szalone bicie naszych serc.
- To co, zdecydowałeś się powiedzieć mi dlaczego nie wróciłeś?- zapytałam. Spostrzegłam, że Zack nie ma koszulki, a dół pokrywają rybaczki w kolorze khaki.
- Proszę, nie wracajmy do tego - mówi, a jego oczy dają jednoznacznie znak, że nie ma siły o tym rozmawiać.
- Dobra, ale nie skończyłam z tobą - mówię, próbując zbić jego smętną minę, co udało mi się natychmiastowo.
Opadł ze mnie, opierając się łokciem i wpatrując się we mnie. Ja także położyłam się na boku.
Chłopak podniósł rękę i delikatnie zdjął mi kosmyk blond włosów z twarzy i opuszkiem palca przejechał po moich ustach. Wpatrywał się w każdy swój ruch, jednocześnie spoglądając w moje oczy, w których widniał zamęt, a jednocześnie spokój.
Usłyszałam pukanie do drzwi, natychmiast wstałam i podeszłam do nich, zatrzaskując je przed nosem Jack' owi.
- Wybacz, ale to nie najlepszy pomysł - nalegałam.
- Czemu? Czy coś się stało?- zapytał, podskakując, by ujrzeć, co takiego mu odradzam.
Zack wstał, podszedł do drzwi, odsunął mnie od nich z uśmiechem na twarzy i otworzył je na szerokość, ukazując się całościowo.
- Nie masz bluzki - szepnęłam mu do ucha, odwróciłam się i złapałam za jego czarny T-shirt.- Masz.- Podałam mu go, wycofałam się do sypialni i weszłam do łazienki.

- Cześć, jestem Jack - powiedział chłopak, podając mu rękę.
- Tak, skojarzyłem - odpowiedział, podając Jack' owi dłoń.
- A ty pewnie ten Zack - odpowiada, machając rękami w tył i w przód, by nie nudzić się, ale i tak się denerwował.
- Tak, przekazać coś później Lucy?- pyta, przymykając drzwi.
- Ach, powiedz jej, że za niedługo musimy wracać, szef jest wściekły...
- Szef? Jaki 'szef'?- pyta, marszcząc brwi pytająco..
- Jeremie, szef łowców - tłumaczy Jack, ale najwyraźniej Zack i tak nie za bardzo zrozumiał.- Zapytaj się Lucy, ona ci wszystko wytłumaczy.
- Ok, to cześć - mówi, nadal trzymając w ręce koszulkę i zamykając drzwi.

Gdy weszłam do łazienki, przeraziłam się. Było tu więcej przedmiotów niż w samym pokoju.
Prysznic, toaleta, lusterko z szafką i małym biurkiem, zlew, miętowe ściany przypominały szpitalny pokój, jedne małe okno przysłaniała biała, zdrapana roleta, a mały metalowy żyrandol zdawał się być z jakiejś starej kolekcji - może ze średniowiecza.
Podeszłam do biurka, trzymając w lewej ręce malutką kosmetyczkę, a w prawej kredkę do oczu. Ostrożnie zaznaczyłam kreski na oczach, następnie pogrubiłam rzęsy tuszem i nałożyłam na usta arbuzowy błyszczyk, kupiony po drodze.
Usłyszałam zamykające się drzwi. Skończyli rozmawiać. Założyłam buty, które miałam wczoraj i wyszłam.
- Skończyłeś, swoją męską rozmowę? - zadrwiłam, uśmiechając się szarmancko.
- Tak, była bardzo ciekawa.- wyłonił się z framugi drzwi.- Kto to Jeremi?
- A to. To 'szef' - powiedziałam, przewracając oczami i omijając chłopaka, tak by nie mógł mnie zatrzymać.
- Aha, tak przy okazji to Jack kazał przekazać, że macie się już zbierać - objaśnił, zbliżając się do mnie, spostrzegłam kącikiem oka, że chłopak nadal ma gołą klatkę piersiową, co zmusiło mnie do odwrócenia się i podniesienia brwi.- Co?- pyta, marszcząc czoło.
- Nie mów, że ty... przed drzwiami... on widział - zaczęłam się uśmiechać, aż w końcu nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem, co podziałało na niego pozytywnie, bo też zaczął chichotać i wtedy, zrozumiałam.- Ty zrobiłeś to specjalnie!
- Po co? Żeby pokazać, że mam przewagę i żeby nawet nie próbował się przystawiać do ciebie? Ale masz wyobraźnię...- powiedział i oboje zaczęliśmy się śmiać. - Dziś chyba nic nie zepsuje tego dnia - podszedł bliżej i sprzedał mi krótkiego buziaka.

Wszyscy znajdowaliśmy się już na dworze, torby były przypięte do motocykli, czekaliśmy tylko na Jack' a, który płacił za zajęcie pokoju.
- Pośpiesz się, nie będę na ciebie czekać!- krzyknęłam.- Wsiadaj - poleciłam Zack' owi. Wsiadł spokojnie na swojego harleya, włączył silnik. Usiadłam za nim, oplatając go ramionami.- Jedź.
- Nie czekamy na niego?- zapytał.
- Nie, dogoni nas, zobaczysz - odpowiedziałam i uszczypnęłam go w ramię, po czym ruszył.
Jechaliśmy ledwo dwadzieścia minut i od razu ktoś musiał się przyczepić do moich włosów.
- Hej blondyneczko, może pożyczę cię na pięć minut, od tego mięczaka - powiedział jakiś obrzydliwy facet, wyglądając z okna wyścigowego wozu.
- Po pierwsze, blondyneczka jest zajęta, a po drugie to nie mięczak - powiedziałam, prawie że przekrzykując silniki.
- Możemy się przekonać ptaszyno, który z nas się tobą zajmie!- krzyknął.
Motocykl się zatrzymał z piskiem opon, a zaraz za nim samochód.
Z pojazdu wyszło trzech facetów. Zack zszedł z motoru, gestem pokazując bym została.
Jeden z nich zaczął bić się z Zack' iem, drugi stał przy wozie, a trzeci podchodził do mnie. Zeszłam szybko, chciał mi wbić jakąś strzykawkę, ale zrobiłam unik. Wyrzucił z ręki szklaną tubkę i ruszył na mnie, zorientowałam się, że nie mam przy sobie żadnej broni. Podbiegł do mnie, ale w ostatnim momencie uderzyłam go w szczękę butem. Zachwiał się i upadł.
Momentalnie wstał, podbiegł do mnie i niepostrzeżenie złapał mnie za szyję, ale Zack był szybszy, nie wiem w jak sposób, ale facet złagodził uścisk i upadł na ziemię, a po chwili zmienił się w cuchnący wodnisty płyn, spalił się w wielkiej temperaturze.
Popatrzyłam w stronę chłopaka, który miał jedną dłoń podniesioną w moją stronę, a drugą dusił innego faceta.
Patrzył w moje oczy, w przepraszającym geście.
Taką moc... może mieć tylko ifrit. Żerują one na magii dżinów, a to znaczy, że jest moim wrogiem.
- Jak mogłeś!- krzyknęłam. Nie płakałam, ale byłam wściekła, nie czułam nic oprócz złości. Zdradził mnie i innych. Nie mogę mu już ufać.
- Lucy, to nie tak...- próbował się bronić. Był przygnębiony, że tak się tego dowiedziałam.
- A jak?!- odkrzyknęłam.- Powiedz, bo nie rozumiem! Czemu zdradziłeś swoją rasę?! Czemu zdradziłeś mnie?! - powiedziałam wyczerpana krzykiem i spazmatycznym oddechem.
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę motelu, do Jack' a. Po chwili usłyszałam bieg za sobą, odwróciłam się.
- Odwal się!- krzyknęłam i przyspieszyłam, jednak złapał mnie i polecieliśmy do przodu, zrobiliśmy kilka obrotów i w końcu wylądowałam na nim. Nie uśmiechał się, był śmiertelnie poważny.- Daj mi spokój, bo będę cię musiała zabić! - powiedziałam, a głos cały czas mi się łamał.

______________________________________
Kochani, mam dobrą i złą wiadomość:
Dobra: Będę miała zwiastun!                      Zła: Dziś nie zbiję was z tropu. :(
Mam nadzieję, że następnym razem, to będzie to.
Kocham was.
Buźka :*
Wasza Az

wtorek, 16 lipca 2013

6&. To dopiero początek...


 "Nic nie odciska się w pamięci bardziej niż to, co chciałoby się zapomnieć."

Droga ociągała się, robiliśmy sobie przerwy, Kalifornia już nie daleko. My mieszkamy w  Waszyngtonie., a zmierzamy do Kalifornii, do El Monte. To daleko, osiemset osiemdziesiąt cztery kilometry, czyli czternaście godzin i pół, ale zrobię wszystko, żeby dowiedzieć się kim... naprawdę jest Zack.
Przejechaliśmy już jedną czwartą tego, co mamy jeszcze do przejechania - jakieś dwieście dwadzieścia jeden kilometrów, raptem cztery godziny drogi.

___________________________________________

Już tylko dziesięć kilometrów i jesteśmy na miejscu. Musimy stanąć na postoju.
- Znasz jakiś najbliższy motel?- pytam, siedzącego z tyłu Jack' a.
- King Bang. To jakiś kilometr stąd - mówi, zbliżając się, żebym usłyszała.
Dodałam gazu i w niecałe pięć minut dotarliśmy na miejsce. Naszym oczom ukazał się mały, ceglany, hotel. Wydłubane i wyblakłe cegły, które tworzyły budynek sprawiały wrażenie, że jest on opuszczony, gdyby nie to, że przed drzwiami stała kobieta o grafitowych włosach z małymi, szarymi pasmami, paląc papierosa, oraz to, że w oknach paliło się światło, dające znać ile pokoi jest wolnych, a które są już zajęte.
Wjechałam na mały betonowy parking, oświetlony latarniami stojącymi przy drodze. Stanęłam.
- Gdzie jest najbliższa stacja benzynowa? - pytam chłopaka, okręcając się do niego.
- Trzy, cztery kilometry tą samą drogą - mówi, pokazując mi na mapie. - A co?
- Ja pojadę zatankować, a ty zarezerwuj nam pokój, albo dwa, jak się czujesz skrępowany - powiedziałam, a na moich ustach ukazał się szyderczy uśmieszek.
- Spoko - powiedział, odpowiadając mi uśmiechem.- Mam nadzieję, że ty się nie zawstydzisz.
Włączyłam silnik i ruszyłam, wyjeżdżając na główną drogę. Jechałam szybko. Tak, śpieszyło mi się.
Dojechałam do tak samo małej stacji, wyglądała przeciętnie, mały budynek, dwa wjazdy, dwie kamery. Zaparkowałam i wzięłam pistolet do benzyny.
- Poradzi sobie pani?- spytał mnie młody facet, wychodzący ze sklepiku.
- Nie, jestem głupią blondynką, która nie wie jak włożyć tą pukawkę, tam gdzie trzeba - powiedziałam z sarkazmem. Zrozumiał aluzję i wrócił.
Zatankowałam za stówkę, weszłam do budynku. Po drodze wzięłam dwie puszki coca-coli i trzy pomarańcze, dwie dla mnie i jedna dla Jack' a. Podeszłam do kasy.
- Hej blondynko, nie mogłaś trochę grzeczniej?- spytał dziwnie, jakby współczującym tonem.
- A ty mógłbyś nie chrzanić?- zapytałam znów nie za bardzo grzecznie.- Śpieszę się.
- Tak? A dokąd?- znów zapytał, przekrzywiając głowę, co mnie irytowało.
- Dobra masz - powiedziałam, podając mu sto pięćdziesiąt złotych. Sto za paliwo a pięćdziesiąt za resztę zakupów.- Paplasz jak najęty.
- Weź na koszt firmy - powiedział, odsuwając od siebie moją rękę.
- Czemu?- teraz ja zadałam mu pytanie, co sprawiło, że skrzyczałam się od środka.
- Przypominasz mi kogoś. Jak masz na imię? - uśmiechnął się do mnie, zadając kolejne pytanie.
- Lucy - powiedziałam zmieniając oczy w szparki, ale malując uśmiech.- A ty?
- Oliver - powiedział.
- Okej Oliver, to do zobaczenia.- Machnęłam ręką i wyszłam, kierując się w stronę motocykla.
- Hej!- krzyknął tylko na pożegnanie.
Wsiadłam na motor i już miałam jechać, ale jacyś motocykliści wjechali i zastawili mnie.
- Heej ślicznotko, szukasz przygód?- zapytał gruby facet z ciemnymi okularami. Miał brązowe loki, wąskie usta i zółte zęby.
- Nie z takim brzydalem - powiedziałam, odpalając motor i zakładając kask, na dodatek słysząc chichoty.
- Słuchaj mała, może się przejedziesz z mistrzem, za kółkiem? - puszczając moją uwagę mimo uszu, zadał nie pytanie, a raczej rozkaz. Zaśmiałam się gardłowo, ale donośnie.
- No chyba raczej nie - powiedziałam robiąc szyderczą minę, znów chichoty.
- Ostra, lubię takie - powiedział, schodząc z motocykla i ruszając w moją stronę.
- Łoo stary, ta sztuka jest moja - mówi inny z tyłu.
- Ej, chłopaki, tylko ja na nią zasługuję. Byłem pierwszy - usłyszałam kogoś z boku.
Poczułam się, jak kawałek mięsa wokoło wygłodzonych hien, nienawidzę, gdy ludzie traktują mnie jak zabawkę.
- O laska, ale masz branie - powiedział tak jakby znajomy głos, odwróciłam twarz i ujrzałam chłopaka o czarnych włosach i zielonych oczach, uśmiech rozjaśnił twarz chłopaka, zaśmiałam się cicho.
- Ta dziewczyna, nie należy do nikogo z was - powiedziałam, śmiejąc się z ich głupoty. Czasem zastanawiałam czy jestem warta jakichś walk.
- Kocica zajęta?- odezwał się brunet, który przykuł moją uwagę.- Och, to Bebech nieźle cię wypatroszy.
- Niech no ten 'Bebech' mnie tknie, choćby niechcący, a pożegna się z ręką i klejnotami - powiedziałam, śmiejąc się. W pewnym monecie usłyszałam gwizdy i coś w rodzaju 'uuu...'-ciągnącego się. Podszedł do mnie facet, wysportowany, tyle że z bruzdą na twarzy. Złapał mnie za szczupłe ramie, odwzajemniłam uścisk , uśmiechnęłam się, silnym ruchem nogi przewróciłam go na plecy, wykręciłam mu rękę i usłyszałam dźwięk złamanej kości, następnie krzyk gościa. Puściłam go, ściągnęłam kask z głowy, kładąc go na kierownicy, schyliłam się, obróciłam 'Bebecha' i z całej siły wdeptałam pomiędzy nogi. Krzyk był przeraźliwy, głośny. Odwróciłam się i spojrzałam po kolei po twarzach.
- Ktoś chce się jeszcze zabawić z blondi?- zapytałam, przechylając głowę w bok i uśmiechając się przebiegle.
- Ja -  powiedział brunet, podnosząc rękę ku górze. Nie chciałam nic złego mu zrobić, coś w nim było. Zwróciłam głowę w jego stronę. - Lucy - dokończył, reszta towarzyszy popatrzyła na niego, kolega obok poklepał go po ramieniu i po chwili zebrali się i odjechali.
- My się znamy?- zapytałam lekko, prawie niewidocznie schylając głowę w bok.
- Zack Tomson. - Zamurowało mnie totalnie, nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie wiedziałam jak się ruszać. - Pamiętasz mnie?- zapytał niepewnym głosem.
- Niestety, tak - skłamałam, prawie że szeptem.
Zszedł szybko z motocykla, podszedł do mnie żwawym krokiem, ujął delikatnie rękami moją twarz.
- Przecież byłeś martwy, widziałam jak...- mój głos się załamał, po policzkach zaczęły mi lecieć łzy. Upokorzyłam się nimi. Czułam jakąś energię, bijącą od niego.
- Och, Lucy, codziennie budziłem się z myślą o tobie. Nie mogłem żyć z myślą, że nie żyjesz. Pamiętam twoją moc, twoje pocałunki... Pamiętam każdy szczegół, każde twoje uczucie, zawsze byłaś pełna życia. Uwielbiałem, jak kopałaś komuś zad, uważałem za słodki każdy szczegół twojego życia. Kiedy zaś powiedziano mi że nie żyjesz...Wtedy, gdy skopałaś tego gościa wiedziałem, że to ty, a kiedy zobaczyłem twoją twarz, te ciemne głębokie oczy, znamię na nadgarstku i bliznę na karku. - Z nawyku dotknęłam rany, on odsunął moją dłoń i opuszkami palców przejechał po bliźnie na moim karku i kontynuował.- Pamiętasz jak on ci to zrobił?- zapytał, ale ja tylko ruchem głowy dałam mu znać, że nie.
- Zack, ja nic nie pamiętam - wyjaśniłam, a on rozszerzył oczy i puścił moją twarz. W jego oczach wdziałam przerażenie, kręciły mu się łzy, zamrugał żeby je cofnąć.
- Nawet tego, jaki był pierwszy pocałunek?- zapytał, a ja powtórzyłam ruch głową. Złapał się za czarne włosy, zrobił obrót w około własnej osi.- Boże co oni ci zrobili! Zabiję ich! Zabiję!
- Kogo?- zapytałam.- Zack!- odwrócił się do mnie przodem.
- Tego też nie wiesz? Trois ...- Poczułam ból w piersi gdy wymówił tą nazwę.- Lucy!- podbiegł do mnie, ale za późno, byłam gdzieś zupełnie indziej.

Wszędzie było jasno, bardzo odróżniał się niebieski i złoty.
Z daleka widziałam jakąś postać, zbliżyłam się i zakryłam twarz z zachwytu.
Była piękna, złote oczy i włosy, skryte pod niebieskim kapturem, skórę miała niebieską, przejrzystą jak może, błękitną jak czyste niebo w letnie popołudnie, ubrana w zwiewną jasno-niebieską suknię ze złotymi falbanami i przepasanym srebrnym pasem, ręce chude jak patyczki, lecz nogi miała skryte pod długą złotą falbaną. Emanowała ogromną siłą, jej aura była spokojna, lecz niebezpieczna, dobra, lecz nieuległa, spontaniczna. Przypominała...mnie.
- Czym jesteś?- zapytałam pięknej istoty.
- Tobą - odpowiedziała idealnym głosem.- Już czas. Wrócą wszystkie tamte wspomnienia.
Oddalała się, ale nie chciałam by odchodziła.
- Czekaj!- krzyknęłam ale mój głos ugiął się.
- Zobaczymy się jeszcze.- powiedziała w mojej głowie.

Znalazłam się w blasku reflektorów, trzymana w objęciach przez Zack' a. W pewnym momencie wszystko powróciło, każde wspomnienie, każda drobnostka, każde uczucie.
Zamknęłam oczy i zbliżyłam się do niego na niebezpieczną odległość, pocałowałam go.
Pocałunek był długi, powolny i namiętny. Oderwaliśmy się od siebie.
- Pamiętam - powiedziałam zadowolona z siebie.
- Naprawdę?- zapytał by się upewnić i jego twarz rozjaśniła się.
- Fontannę w Paryżu, no i moich kumpli. Czemu nie wróciłeś?- zapytałam Zack' a, patrzącego intensywnie w moje oczy.
- Nie wróciłem, bo nie mogłem żyć w miejscu, gdzie nie ma ciebie. A właśnie tam widziałem twój uśmiech - powiedział, podnosząc się i podając mi rękę.
Chwyciłam jego dłoń i pomógł mi wstać.
- Co robiłeś gdy mnie nie było?- spytałam smutnym i wypranym z emocji głosem. Chwycił mnie w talii, ale nie patrzył mi w oczy.
- Z kimś przyjechałaś?- pyta, nie odpowiadając na moje pytanie.
- Z Jack' iem. Zack, odpowiesz mi?- ponownie spróbowałam, lecz nawet gdy spojrzałam mu w oczy nie raczył odpowiedzieć.- Zack!- wściekłam się, bo nic nie mówił. - Jak chcesz, ja jadę do motelu, jest niedaleko.
- Lucy, nie chciałem...
- Tak, tak, znam tę gadkę 'nie chciałem, ale nie chcę cię zranić'. Który to już raz?- zapytałam, stanęłam przed nim i chwilę później odpaliłam motocykl, włączyłam silnik i ruszyłam do motelu.

Długo nie trwał powrót, ale gdy przyjechałam Jack na mnie czekał przed drzwiami.
- Długo cię nie było. Co się stało?- zapytał, oparty o framugę drzwi, trzymając ręce złożone na piersi.
- Poznałam Zack' a - powiedziałam beznamiętnym głosem.
- Chcesz mieć oddzielny pokój?- spytał, choć w jego głosie nie wyczułam smutku, ani żadnych innych emocji.
- No jasne! I jeszcze się pytasz? Rano pogadamy - powiedziałam i ruszyłam do drzwi.
_______________________________________________

Moi drodzy cieszę się, że mnie odwiedzacie.
Następny pościk w piątek, muszę trochę pomyśleć.
Czeka was szok, przynajmniej taką mam nadzieję...
...Mła ha ha ha ha ha ha...   ...hue hue hue hue
Kocham was.
Buśka :*
Wasza Az

piątek, 12 lipca 2013

5&. Zapomniane...


"Prawda jest tak prawdziwa, że czasami ciężko w nią uwierzyć."

Całe dnie, oczywiście te, które mi zostały myślałam o Zack' u.
Czułam jakieś nieznane mi emocje. Coś mnie z nim łączyło, a co najdziwniejsze miałam kilka razy ten sam sen, powtarzający się miliony razy w kółko.

Jest ciemno, znajdujemy się gdzieś w Kalifornii, biegnę, nie uciekam, śpieszę się gdzieś, tak jak gdyby działo się coś strasznego. W oddali widzę pioruny, zbliża się burza, a po chwili czuję się trochę odprężona i uświadamiam sobie, że się denerwuję, serce wali mi coraz szybciej. Słyszę krzyk, przeraźliwy, tak straszny, że szarpie moimi bębenkami, wyszarpuje mi serce, upadam na kolana. Czuje ból, smutek, zmęczenie, wszystkie emocje, które kryły się pod paniką i determinacją dotarcia do celu. Zaczyna kropić, malutkie zimne krople oblewają mi twarz. Wstaję na nogi z trudnością. Wokół jest szaro, nic poza zamazanym obrazem. Ja płaczę. Ocieram oczy i widzę, jak wiatr, huragan szarpie drzewa, ptaki szaleją na wietrze, próbują z nim walczyć. Ja stoję i wpatruję się w niebo. Stawiam krok za krokiem, coraz bardziej rozpędzam się i zmuszam mięśnie do posłuszeństwa.
Biegnę, nie patrząc w tył. I... docieram. Jestem w starych ruinach zamku - z Internetu dowiedziałam się o nim, że jest to zamek rodu Ravenstor - Widzę dwie postacie, z ich budowy wynika, że to mężczyźni. Podchodzę bliżej. Są to dwie znane mi osoby, czuję... wiem, że jednym z nich jest Zack. Wiatr zaczyna targać mi włosy. Oni mnie nie dostrzegają. Kładę rękę na wisiorku, który zawsze nosiłam, czterolistna koniczyna z trzylistnymi wokoło siebie. W końcu widzę, jak jeden z chłopaków wyciąga sztylet z piersi drugiego. Pojawia się krew. Biegnę, zbliżam się. Krew jest wszędzie, odpycham z całej siły mordercę i podchodzę do leżącego. Jest odwrócony do mnie twarzą, szepcze coś i zamyka oczy. Z mojej klatki wydobywa się głośny i przeraźliwy krzyk. Odwracam się i patrzę na chłopaka. Dostrzega mój wzrok, przerażony, a zarazem zdziwiony.
"Nienawidzę cię."- mówię do niego, ale go nie zabijam. Dlaczego? Nie mam pojęcia.

I koniec, budzę się cała mokra. Najczęściej jest to godzina piąta. Później, całe dwie godziny, nie wiem z jakiego powodu, wypłakuję się w poduszkę.
Następnie Cooper, Michael, Kate, Rose i Jack dotrzymują mi towarzystwa, udaję, że ich słucham, dlatego by nie byli źli. A zresztą! Co mnie to obchodzi? Naprawdę myślę o tym śnie i o dżinie, który mnie zaatakował. Nikt poza Jack' iem i mną nie wie, co tam się naprawdę wydarzyło.
Przestudiowałam każdą z możliwych i racjonalnych, jak na moje życie, pomysłów i doszłam do tego:
Dżin mówił, że Zack, żyje, co może oznaczać, że chodziło mu o chłopaka zabitego z mojego snu, a ten drugi to jakiś jego morderca. A ten sen to moja przeszłość.
- Lucy, chcesz zostać sama?- pyta Jack, przerywając Rose, gdy ta opowiada o swoich dzisiejszych przeżyciach żywieniowych.
- Nie w tym sensie - powiedziałam, zwracając głowę w jego stronę. - Dziewczyny wychodźcie.
Rose i Kate wyszły oburzone, lecz zdążyły się zatrzymać w momencie, kiedy powiedziałam już następne słowa.
- No dalej - powiedziałam, poganiając Michaela i Coopera rękami.- No już podwijać kiece...
- Dobra, dobra - powiedział Michael odwzajemniając uśmiech.- Idę przypudrować nosek.- I wyszedł z gracją.
- Jack, zostaniesz?- pytam go przez śmiech.
Gdy wszyscy wyszli, pękając ze śmiechu, chłopak usiadł koło mnie na łóżku i wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę.
- Słuchaj... Pamiętasz sen, o którym ci mówiłam? - powiedziałam, już poważnie, poprawiając się na łóżku. Przytaknął, więc kontynuowałam.- Uważam, że ten cały Zack wcześniej umarł. Czuję przy nim coś, czego zazwyczaj nigdy nie doświadczam. Proszę cię pomóż mi, ja... Wariuję, muszę się dowiedzieć, gdzie jest i kim jest.- Zrozumiał. Równym krokiem ruszył w stronę drzwi, położył rękę na gałce.
- Pakuj się, jedziemy do Kalifornii - rzucił i szybkim krokiem wyszedł
Moja torba nie była pełna, wzięłam skórzany płaszcz, długie masywne buty na deszcz, dwie szare koszulki, skórzane spodnie, legginsy, rękawice bez palców, dwa rewolwery, pas noży, cztery srebrne shurikeny, gumę do żucia, apteczkę i trzysta dolarów.
Zastanawiałam się jeszcze nad pojazdem, miałam dżipa, Enduro albo harleya, ale ostatecznie chwyciłam kluczyki od mojego czarnego Enduro i wyszłam na plac.
Motor stał na środku, a Jack już na nim siedział., podeszłam żwawym krokiem i od razu usłyszałam jego podniecony głos.
- Mogę prowadzić? - Aż podskakiwał na siedzeniu. No cóż, a ja musiałam zepsuć jego entuzjazm.
- Nie - odpowiedziałam wolno i wyraźnie, wsiadłam na motocykl, jednym silnym kopem włączyłam silnik i odpaliłam starego druha.
- Masz przepustkę od szefa?- popatrzyłam się na niego zdziwiona.
- Chrzanić przepustkę. Mężczyźni...- westchnęłam, i włączyłam na max radio.- Amatorzy.

_____________________________________________
Mam nadzieję, że was nie zanudziłam na śmierć, oraz
że spodobał wam się ten kawałek.
Następna część we wtorek.
Kocham was.
Buźka :*
Wasza Az.

poniedziałek, 8 lipca 2013

4&.Sorki...

Męczyłam się sama ze sobą przez dobrych kilka godzin. Zack, Zack, Zack...
To imię męczy mnie calutki dzień, cały czas tylko o nim myślę.
- Puk, puk - odwróciłam szybko głowę w stronę drzwi, w których stanął Michel. - Obudziłem cię?- pyta bo przez cały dzień leżałam w łóżku i się zastanawiałam.
Taki ktoś jak Michael mógł brać pod uwagę, że spałam, Copper i Kate także mogli tak myśleć, nic dziwnego, że jeden z nich odwiedził mój pokój. Mój Kochany Kącik Spokoju. Jedyne miejsce, gdzie mogę pomyśleć, odpocząć, zająć się sobą, nie przejmować się choć raz sprawami łowców.
- Nie, tylko leżę - powiedziałam, zmuszając się do uśmiechu.
Leżałam na plecach, z jedną nogą wyprostowaną, a drugą skuloną, lewą rękę trzymałam wzdłuż ciała, a prawą trzymałam przy głowie, przeczesując włosy palcami.
- Aha, no bo widzisz... Jeremie cię woła - skrzywił się, wymawiając imię gościa, który nie przepada za nami, a my odwzajemniamy to uczucie.
- A co z Harrym?- pytam bez emocji.
- Szczerze? Jest w szpitalu, nie dał rady z jednym wampirem - powiedział, uśmiechając się, a po chwili zachichotał, a ja razem z nim. I wyszedł.

Po pół godzinie wyszłam ubrana w stary, czarny T-shirt, używane już i potargane dżinsy i czarne trampki z Pumy.
- Coś mnie ominęło?- zapytałam, żując gumę.
- O patrzcie, patrzcie panna Blackfire nagrodziła nas swoją obecnością - powiedział, z szyderczym uśmiechem Jeremie, klaszcząc w ręce.
Stałam na środku placu bojowego, przede mną stał 'szef'', a za nim moi kumple.
- Dobra, zróbmy to, co mamy zrobić i wracam do pokoju - powiedziałam beznamiętnym głosem, nie podnosząc ani odrobinę w górę kącików swoich ust.
- No więc jak co dzień, dziś są ćwiczenia obronne i atak - powiedział, odwracając się do innych.-  Lecz dziś dla odmiany będziecie walczyć z dwoma wampirami z Antarktydy.
- Że jak?- powiedzieli chórem.- Że co...?
- Schodzą z pola ci, którzy będą mieli poważne rany. Ale tylko tacy - zakończył mowę i zszedł do budynku kontrolnego.
- Zwariowałeś idioto?!- krzyknęłam.
Wampiry z najczęściej zimnych krain, to wygłodzeni mordercy, bez opanowania. Jak wiecie, na Antarktydzie trudno o pożywienie dla Eskimosów, a co dopiero dla dorosłego, ponadtysiącletniego wampira. I jeszcze transport z Antarktydy do Ameryki! Szaleństwo.
I wtedy z domku wyszedł Jack z bronią, nożami i amunicją. Wszyscy biegiem puścili się w jego stronę, oprócz mnie, ja tylko szłam w jego kierunku. Była pewna zasada, której nawet Jeremie musiał przestrzegać. "Walkę można zacząć tylko wtedy, gdy wszyscy mają broń.", a ja jej jeszcze nie  miałam. Podeszłam do Jack' a i wyjęłam pas z nożami, było ich dużo, każdy miał inne ostrze i tylko jeden był z drewnianą rękojeścią. Wzięłam także moją ulubioną broń, paraliżującą broń maszynową, którą przewiesiłam przez ramię, i dwie poręczne bronie do paska.
Gdy wszyscy stali uzbrojeni po uszy, z kamizelkami i gotowymi opatrunkami, Jeremie włączył pole elektromagnetyczne i wypuścił z domku wampiry.
Poszły prosto na nas, przez chwilę wyobraziłam sobie, że nie przeżyjemy, i co wtedy? Jak to dalej się potoczy?
Odgoniłam te myśli i zaczęłam strzelać, najlepiej celować w głowę, bo jej utrata spowoduje natychmiastową śmierć wampira.
Pudłowałam i trafiałam raz za razem, naciskając kolejno spusty broni krótkiej, myśląc:
Lewa, prawa, lewa, prawa, lewa, prawa... Magazynek... I znów lewa, prawa (i tak w kółko).
Aż w końcu cel był zbyt blisko, wyciągnęłam nóż, a tak konkretnie drewniany i wbiłam go w miejsce serca.
Nagle, kątem oka widzę, jak drugi atakuje Coopera. Chłopak odpycha potwora maszynówką, a inni strzelają w plecy.
Wyprostowałam się, wzięłam do ręki nóż, rzucając go w stronę wampira. Odcięłam mu ucho. Wkurzony odwrócił się, trzymając ręką zranione miejsce. Zobaczył, jak wzruszam ramionami i domyślił się, zaryczał i ruszył w moją stronę.
- Sorki, chciałam trafić między oczy - powiedziałam, uśmiechając się.
Przyśpieszył. Objęłam rękoma karabin i zaczęłam rytmicznie naciskać: ręka, brzuch, broda.
Wampir upadł i zaczął dygotać.
Niepostrzeżenie z drzwi domku wyszedł trzeci wampir.
- Jeremie! Powiedziałeś, że będą dwa wampiry! - powiedziałam.
- Nie powiedzieliście, że się zgadzacie - odpowiedział przez mikrofon.
Wkurzyłam się. A mnie się nie wkurza.
Podeszłam do domku kontrolnego, otworzyłam drzwi, złapałam za ramię Jeremiego.
- Teraz ty się pobawisz - uśmiechnęłam się złowrogo.
Wyciągnęłam go, rzuciłam w wampira nożem. Wkurzony, jak zawsze odwrócił się i zobaczył 'szefa'.
Okrążyłam domek, wyciągnęłam jakąś rurę z dachu, wsiadłam na mój motocykl i zapaliłam go jednym kopem, wyciągnęłam przed siebie rurę i wyjechałam na plac.
Jeremie leżał na ziemi, nawet niedraśnięty, a wampir zmierzał w kierunku moich kumpli.
- Ej, kukło! Chodź się pobawić!- krzyknęłam, zwracając uwagę kumpli jak i wampira.
Włączyłam silnik i nacisnęłam gaz, mierzyłam się oko w oko z wampirem i rurą ścięłam mu głowę.
Jego ciało upadło bezwładnie na suchy piach, a wiatr owiał jego ściętą głowę.
Ja zeszłam z motocykla i usłyszałam śmiech przyjaciół.
- Ej, patrzcie! Jeremie zemdlał - powiedział przez chichot Cooper. - A ty, będziesz miała przesrane - wskazał na mnie.
- Teraz wie, czym jest adrenalina - powiedziałam, włączając się do śmiechu.

Tak dostałam karę, dwa tygodnie w ogóle mam nie wychodzić z 'bazy' i dzięki temu mam kupę czasu na przemyślenia.
Powoli minął mi już czas kary, a ja nadal nie wiem, kim jest ten cały Zack.
Do pokoju wchodzi bezgłośnie Cooper, ja siadam na łóżku i wpatruję się w niego.
- Hej mała, jak się trzymasz?- pyta ostrożnie, siadając obok mnie.
- Dobrze, dzięki - odpowiadam.
___________________________________________
Hejka kochani.
Po pierwsze cieszę się, że to ktoś jeszcze czyta.
Mam nadzieję, że was nie stracę kochani.
Kocham was wszystkich
Buśka :*
Wasza Az.

piątek, 5 lipca 2013

3&. Bardziej obrzydliwy.

Gdy weszłam wgłąb budynku, uderzył mnie w nozdrza okropny smród stęchlizny i kurzu unoszącego się w powietrzu. Lecz nie przejmowałam się tym, tylko ruszyłam w stronę zbiega, marszcząc nos i zostawiając w tyle kumpli.
Biegłam przez sklep, nie odrywając wzroku od miejsca gdzie znikł jakiś facet. Półki, stoliki i produkty leżące wszędzie, nie odciągały mojego wzroku od konkretnego miejsca.
W końcu dobiegłam, z obrzydzeniem na twarzy. Przeskoczyłam przez brudne okno i wylądowałam na suchym piasku, który leżał na kamiennej ścieżce.
- Piękna Lucy, może mnie pamiętasz? Zabiłaś moją siostrę i brata, nie oszczędziłaś nawet rodziców - powiedział miękki głos, a zaraz po nim nieznany targi bas.
- Tyle złego uczyniłaś - mówi.- Powstałaś ze światła i ziemi, a umrzesz jak zwykła śmiertelniczka z ręki dżina. Czy to nie smutne? - spytał, ciągle chodząc w kółko i z powrotem.
- Walcie się - powiedziałam, ciężko wstając z brudnej ziemi. Miałam brudne, moje ręce kleiły się od kurzu, a po chwili dostałam mocno czymś w głowę.
Ała!
Zawołałam w głowie z bólu.
Przygryzłam dolną wargę, tak mocno, że poczułam metaliczny posmak krwi, okręciłam głowę w bok na ziemię, gdzie upadł tajemniczy przedmiot. Cegła. Dostałam cegłą w głowę?! Tego już za wiele.
Wstałam o własnych siłach i o dziwo niczym nie dostałam ponownie.
- Silna, harda i nieugięta, taką cię zapamiętałem - powiedział z uśmiechem mówiącym "daj spokój i tak umrzesz", lecz po chwili spoważniał.- Słodka Lucy, niestety przybyłem tu z misją...
- Co ty, a ja mam ochotę rozerwać ci łeb - powiedziałam szorstkim głosem, próbując chociaż udawać zadowoloną.
- Och, misja ta polega na zabiciu ciebie, oraz twoich przyjaciół, ptaszyno - powiedział, wpatrując się w swoje buty a następnie podniósł głowę, wysłał mi całusa i uśmiechnął się złowrogo - Tak mi przykro.
- O, to może zróbmy tak: ja zrobię z twojej głowy jajecznicę, a jego kośćmi ozdobię sobie spodnie- wskazałam na wampira, którego ścigałam dwa lata, a jego rodzinę zabiłam dawno temu. - A twoja misja nie zostanie wypełniona i nie będziesz musiał się martwić, co potem - kontynuowałam, po czym zwiędły im uśmiechy i pozostał grymas złości, a ja uśmiechnęłam się promiennie na ten widok.
Podeszłam do nich. Facet, który gadał o jakiejś dziwnej misji był wysoki i miał ponad dwa i pół metra. Był to przystojny dżin o niebieskich oczach. A wampir, no cóż... Widziałam jego gębę już z tysiąc razy - blady, jak ściana, zielone oczy z szarymi wypustkami, kości policzkowe o drabinkę wysunięte i rude włosy z jasnymi refleksami.
Spojrzałam im po twarzach, aż w końcu się nie powstrzymałam i wymierzyłam z całej siły wysokiemu w twarz, zachwiał się i upadł na piach, który rozsypał się po bokach. Następnie w ostatniej chwili uniknęłam ciosu wampira, szybko wyjęłam nóż i wbiłam w miejsce serca. Wiem że to go nie zabije, ale unieruchomi chociaż na chwilę i spowolni.
Stałam nad nimi, gdy w końcu wysoki, jak mamut chłopak wstał powoli, znikł i pojawił się u mojego boku. Wyciągnęłam drugi nóż, który dostałam od Jack' a. Tym razem jednak on mnie powalił i potężnym butem przygniótł mi klatkę piersiową, ja upuściłam nóż i próbowałam odepchnąć od siebie jego podeszwę, by się uwolnić.
- No to mała, teraz ja stawiam warunki.- Zaśmiał się szatańsko i przycisnął mnie mocniej do ziemi. Brakowało mi tchu i właśnie wtedy przypomniałam sobie o sztylecie, który zawsze nosiłam przy bucie.
Wyprostowałam się, skuliłam nogi, błyskawiczne go wyciągnęłam i wbiłam w unieruchamiającą mnie stopę.
Mężczyzna upadł z potężnym hukiem na kamienną drogę.
- O nie, to ja nadal jestem królem na szachownicy. I wiesz co? Jesteś bardziej obrzydliwy od ślimaka rozjechanego przez tira - powiedziałam i naplułam wprost w jego nogi.
- Lucy...- wyjąkał olbrzym.- Jeżeli chcesz wiedzieć, to Zack żyje.- Uśmiechnął  się i zniknął, jak dym.
Przez dłuższą chwilę patrzyłam się głupio w to miejsce gdzie zniknął wielkolud, a później moje tępe spojrzenie utkwiło na butach.
I milion pytań, na które chciałam znać odpowiedź. Kto to był? Czemu chciał mojej śmierci? Dlaczego myślał, że chcę wiedzieć czy Zack żyje? I w końcu, kim jest Zack?
Choć mówi mi coś to imię wciąż nie wiem, kto to. W głowie wciąż utkwiło mi zdanie, że Zack żyje.
- Lucy!- usłyszałam głos Michaela, który odciągnął mnie z namysłu.
Podniosłam nóż, który upadł mi wcześniej na ziemię i podeszłam do wampira, który leżał na drodze obsypanej beżowym piaskiem.
- Lucy, jesteś cała, przepraszam...
- Wszystko w porządku, nie przepraszaj, tylko zrób coś z tym wampirem - powiedziałam beznamiętnym głosem.

Całą drogę przebyliśmy w ciszy. Okazało się, że Kate i Jack' a zaatakował jeszcze jeden wampir i dlatego mi nie pomogli.
Gdy dojechaliśmy do 'bazy', czyli mojej starej budy, nic nie mówiłam tylko poszłam do swojego pokoju.
Choć miło było patrzeć na łóżko, poduszkę i pościel, to musiałam coś zrobić, żeby przypomnieć sobie wszystko.

Mój pokój może nie był wspaniały i piękny, ale wytrzymywałam.
Był mały: łózko z szafką nocną mieściły się w lewym rogu, w prawym było stare zniszczone biurko z szarym, już nieokręcającym się krzesełkiem i zużytym już trochę latami laptopem. Przy dębowych, podrapanych drzwiach, po prawej, stał wieszak na kurtki, a z lewej strony wysoka szafka na ubrania.

Dziś siedziałam przed komputerem bardzo długo. Szukałam czegoś, choć nawet nie wiedziałam dokładnie czego, oraz leżałam na łóżku z opatrunkiem na głowie.
________________________________________________
Kochani, cieszę się z waszych odwiedzin i komentarzy.
Następny post będzie w poniedziałek.
Życzę weny mojej idolce A Alexie.
Oraz pozdrawiam moich obserwatorów.
Kocham was.
Buźka :*

środa, 3 lipca 2013

2.& Kim jesteśmy?


 "Kim naprawdę jesteś sam się przekonasz."

Po incydencie z gościem, mówiącym po francusku, choć nikt go o to nie prosił, wszystko się zmieniło. Całe moje życie. I już nie mogłam tak po prostu zabijać wampirów, jak to robiłam wcześniej.
Pojechaliśmy jeszcze do Rose i Kate, żeby zabrać je na małe polowanie.
Jeździliśmy do starych fabryk, opuszczonych miasteczek, ale o dziwo znaleźliśmy ledwie dwa wampiry, dodatkowo zabite.
Przejeżdżaliśmy obok starego sklepiku daleko, około stu kilometrów od najbliższej stacji benzynowej i coś przykuło moją uwagę. A raczej ktoś przykuł.
- Czekaj, zatrzymaj się tu - powiedziałam do kierującego motocykl Enduro, Michaela.
Zatrzymał się i spojrzał.
- Co się stało?- spytał szeptem, nie spuszczając oczu ze wskazanego mu miejsca palcem.- Co tam jest?
- Chyba raczej kto tam jest - poprawiłam równie cicho, jak on.
- No więc?- rozłożył ręce, dając mi znak, że nie rozumie.
Wstałam ostrożnie z motocykla, ściągając przy tym kask.
Wiedziałam, że Michael, odprowadza mnie wzrokiem i wiem że będzie zły na siebie że nie umie mnie zrozumieć.
- Nie wiem, kto to, ale wiem że tam jest -  powiedziałam trochę głośniej, coraz bardziej wściekła.
- Lucy?- spytał Cooper, podjeżdżając quadem, z Rose na tylnym siedzeniu. - Co ona robi?- zapytał Michaela.
Przewróciłam oczami, byłam wkurzona na maksa. Odwróciłam się na pięcie i powiedziałam:
- Moglibyście przymknąć mordy?! Chyba że chcecie oberwać od dziewczyny - odwróciłam się ponownie do zniszczonego sklepu z nożem w ręku.
Dach był spadzisty z dużymi dziurami, ściany były brudne i pomalowane farbami z różnymi obrzydliwymi napisami typu: H.W.D.P., itp. Okna tu były powybijane i okurzone, resztki szkła leżały bezradnie na kamiennej dróżce. Drzwi były otwarte.
Gdy byłam naprzeciwko drzwi, Michael i Cooper kłócili się kto zostaje, a kto idzie ze mną.
W końcu Kate i Jack, wzięli noże i pistolety, biegnąc w moją stronę.
- Masz - powiedział cicho Jack, podając mi nóż.
Wzięłam go i trzymałam dwa w ręce.
- Dzięki - powiedziałam.
- Ej, Jack myślałem że chcesz zostać sam na sam z Kate - powiedział Cooper, uśmiechając się szyderczo.
- A jeśli ty chcesz, to moja noga może się zaraz bliżej poznać z twoją dupą - powiedziałam odwracając się i udając podekscytowanie z uśmiechem na twarzy.
- Okej - powiedział, podnosząc ręce w obronnym geście.
Ruszyłam w stronę sklepu, razem z Kate i Jack'em. Gdy weszliśmy do środka usłyszałam łomot i dźwięk wybitej szyby.
- Stój!- krzyknęłam.
_____________________________________________________
Kochani wybaczcie, że tak krótko to opisałam.
Obiecuję, że jutro będzie następna cześć. (Taki BONUS)
Pozdrawiam wszystkich moich obserwatorów, i życzę im dużo weny.
Kocham was.
Buźka :*

poniedziałek, 1 lipca 2013

1&.Nadchodzi nowa era.


"Przeszłości nie da się zmienić, ale przyszłość wygląda całkiem nieźle."

Po paru godzinach dojechałam motocyklem Enduro w czarnym kolorze, do mojej 'siedziby'.
Stara chałupa, wynajęta przez 'szefa', na odludnym miejscu przy starym, ale działającym tartaku. To miejsce zawsze działało na mnie w specyficzny sposób. Nie potrafiłam tam wytrzymać. Dlatego zawsze mam przy sobie kumpli i kumpele.
- Lucy, Lucy, Lucy... To już piąty raz w tym roku, a ja nadal muszę czyścić ci konto - odezwał się starym, chrapliwym głosem Jeremie, nasz 'szef'. Jeremie przewodził naszej ekipie, zabijającej wampiry.
- To twój problem, nie wywalisz mnie - powiedziałam, podchodząc do niego i plując mu 'niechcący' w twarz.
- A skoro mowa o wywalaniu, to musi ktoś wylecieć i ty go załatwisz - powiedział, robiąc zadowoloną minę. Podniósł dłoń do twarzy i ją wytarł.
- O nie! Harry miał to robić w tym roku. Taka była umowa - sprzeciwiłam się, patrząc mu w oczy i szczerząc się w uśmiechu.
- Moja droga, to ja tu wydaję karty, a jeżeli zaraz nie weźmiesz się do roboty, to...
- To co? Wylejesz mnie? Nie dasz rady - powiedziałam pewnie, przeszywając go wzrokiem.
- To będziesz mieć spore problemy, a przy okazji sprzątnę ci tego Ethana, rozumiesz? - To nie było pytanie, to była groźba. A mnie się nie grozi.
Ethan to mój niczego nieświadomy brat. Ma ułożone życie daleko stąd ze swoją żoną Charlotte, miłą brunetką. Ma z nią dwójkę dzieci: dziewczynkę Julie i synka Paula. Brat pracuje jako lekarz, jest szczęśliwy i nie mam zamiaru psuć mu życia.
- Jeżeli tylko go tkniesz...
- To co? To co mi zrobisz? Zabijesz mnie?- spytał szyderczo, łapiąc mnie za podbródek.
- Nie. Wynoszę się z tej budy!- krzyknęłam, wyrywając się z jego uścisku, zakładając kask i wskakując na motocykl. - Jack, jedziesz, czy zostajesz?!- krzyczę, wołając jednego z moich kumpli.
- Jestem - mówi, wskakując na Enduro. - Mogę dziś prowadzić?- pyta, robiąc słodką minę.
- Masz sprzęt?- pytam, wiedząc, że odpowie twierdząco.
- Jasne, to mogę?- pyta ponownie, nie odpuszczając.
- Dobra - mówię, wstając i przesiadając się do tyłu. - Masz - dodaję, podając mu kask.
Oplatam go ramionami w pasie i kładę nogi obok jego.
- Tylko nie ciesz tak mordy, dobra?- mówię, ostrzegając go.- To tylko ten raz.
- Okej.
- I nie myśl o tym.
- Nie no, tak się nie da - mówi, puszczając kierownicę i uśmiechając się przy tym.
- Dobra, myśl sobie co chcesz, ważne żebym tego nie wiedziała - mówię, także unosząc jeden kącik ust.- A ty Jeremie, sobie uważaj, bo nie wiesz z kim zadzierasz - mówię, słysząc już odgłos silnika i czując kłąb dymu wydobywający się z rury. A na koniec szepczę jeszcze do ucha Jack' a: - Jedź ostro, kochany.
________________________________________________

Pędziliśmy tak szybko, że nie widziałam znaków, ale jeździliśmy tą drogą tak często, że mamy to wyuczone na pamięć. Zmierzaliśmy do opuszczonej stacji kolejowej, gdzie mieszkają dwie osoby - Cooper i Michael.
Gdy dojechaliśmy, czułam że coś jest nie tak.
- Jack, dawaj pałkę i shotgun (czyt.szotgan- dop, od autorki) - mówię szeptem, wyciągając rękę po narzędzia.
- Po co?- pyta, podając mi broń.
Przyczepiam pałkę do paska i przewieszam broń przez ramię, trzymając strzelbę na wprost.
Idę w stronę domku, gdy nagle ktoś z całej siły uderza mnie w brzuch.
- Lucy!- słyszę krzyk Jack' a.
Próbuję wstać, co mi się udaje. Wymierzam w czarną plamę, rozmazaną przez łzy i naciskam na spust. Słyszę jęk, możliwe, że to coś to wampir. Strzelby są ze srebra, oblane święconą wodą i z drewnianym czubkiem. Maksymalna pewność, że każdy krwiopijca padnie.
- Lucy, Jack!- słyszę głos Cooper' a.
Ktoś mnie łapie, ma gołe ramiona, są chłodne i umięśnione, podnoszę głowę i  widzę już nieogolonego Michaela.
- Nic ci nie jest?- pyta, kładąc mnie ostrożnie na ziemi.
Michael to przystojny facet, nawet bym się skusiła, gdyby nie to że mam urazę do mężczyzn, jeżeli chodzi o miłość. Niebieskie oczy, chabrowe włosy i kwadratowa szczęka.Niezłe ciacho.
- Nie nic, ale trochę boli mnie brzuch - powiedziałam, uśmiechając się.
- No jasne, dostałaś porządnie metalową rurą po żebrach - powiedział, śmiejąc się.
- Co cię tak bawi?- pytam trochę za ostro.
- Nic, tylko masz ładny brzuch - poczułam, że mam odkrytą bluzkę, a po chwili jego dłoń na mojej skórze. Niespodziewanie z moich ust wydobył się jęk.- Będzie niezły siniak.
- I co z nią?- pyta Jack, a po chwili podbiega Cooper.
- Nic - mówię, podnosząc się powoli i krzywiąc twarz z bólu. "Niezły siniak" to będzie obrzydliwy siniak.
Gdy wstałam, od razu zadałam sobie podstawowe pytanie:
- Co to było?- pytam.
- Trafiłaś chyba cywila - mówi Cooper.
- Nie to nie cywil, nie uniósłby kilkutonowej rury - odpowiada Michael, podtrzymując mnie jeszcze przez chwilę.
- Zaraz zobaczymy tego gnojka - jęczę i idę kulejąc w stronę napastnika, wyciągam metalową pałkę. Po chwili stoję nad nim i pluję na niego. - I co sztywniaku? Taki jesteś teraz odważny?- pytam, patrząc na zwijającego się z bólu chłopaka.
- Przestań pro...proszę - wyjąkał cicho.
- Po co? Takie pijawki, jak ty już dawno umierają, dzięki tej strzelbie, a ty jeszcze żyjesz. Jak?- pytam.
- Nie jestem wampirem, idiotko - mówi, uśmiechając się złośliwie. - Jestem czymś gorszy. Słyszałaś o nowej erze? Ona już nastaje.
- Po pierwsze nie mów do mnie idiotko, farfoclu - grożę mu - a po drugie, jaka era?
- Une nouvelle ère. Guerre, tombé du divin et chaud avec le froid - mówi, uśmiechając się szyderczo.
- Co on tam mamrocze, Cooper? - wołam przyjaciela, który jako jedyny studiował na uniwersytecie wszystkie języki świata.
- To francuski - mówi i zaczyna tłumaczyć: - Nadchodzi nowa era. Wojna, upadłych z boskimi i gorących z...zimnymi - przeciąga wyraźnie niepewien.
W głowie zaczyna mi się wszystko układać, od lat nie wiedziałam kim jestem oprócz imienia, nazwiska, wieku i miejscowości, w której rzekomo się urodziłam. Teraz wszystkie dziury, niedopowiedzenia, wszystko się dopełniło.
- Kiedyś byłam dżinem, ale upadłam - szepczę do siebie przez zaciśnięte zęby.
Vous êtes la clé, la dernière gin tombé - wyszeptuje, krzywiąc usta w strachu.
- Lucy? On mówi, że jesteś jakimś kluczem, ostatnim upadłym dżinem?- mówi Cooper.

Nagle w głowie ukazały mi się słowa, które słyszałam już kiedyś; w dniu swoich narodzin:
Czas na zemstę, na bitwę życia i śmierci. Światłość się zjednoczy, ciemność zbiera armię. Gdy dojdzie do tej godziny, klucz musi zdecydować kto wygra, światłość, czy ciemność. Miłość, zdrada. Czy rozsądek i przyjaźń.
Niebezpieczna śmiertelniczka, Klucz.

- Niemożliwe - wyszeptałam.
- Lucy?- w głosie Michaela było słychać niedowierzanie i strach.
- Chłopcy, czas na polowanie- mówię, obracając kij wokoło ręki.- Pozbijamy trochę złych dup.
_____________________________________________

No to kochani, proszę
Komentujcie.
Następna część w czwartek.
Buśka :*