"Kłamstwo boli dłużej"
Już dłuższy czas szłam wyblakłym i zużytym od lat asfaltem.
Ziarenka piasku skwierczały pod każdym moim krokiem. Słońce paliło tak mocno, że każda kropla potu, czy wody schła w kilka minut. W około ani jednej żywej duszy.
Kolana miałam czerwone i obite od ciągłego upadania, skórzane spodnie, podrapane. Moje włosy suche, już kilka krotnie pobrudzone piaskiem i kurzem. Każdy podmuch wiatru, gorący, ciepły, przynosił na rozgrzany asfalt nowe ziarnka ziemi.
Gdy za każdym razem myślałam że umrę, moja ostatnia myśl to: ' Nie chce umierać, nie teraz' lub 'Czemu akurat on to zrobił'.
Szłam chyba dwadzieścia minut, Jack nie przyjechał, kluczyki miałam w kieszeni, taki pech.
Jak się wydostałam od Zack' a? Powiedziałam mu, że jest teraz moim wrogiem oraz że on dobrze wie, nie zawahałabym się go zabić. No a potem, musiałam uderzyć w słaby punkt ifrytów, strzeliłam w klatkę piersiową, obudzi się za przynajmniej godzinę, ale czułam się okropnie celując w niego lufę i z zimną krwią nacisnąć spust, choć z drugiej strony to było jedyne wyjście.
Został mi prawie kilometr, żeby dojść do hotelu. Jedna połowa podpowiada, żebym szła dalej, a druga mówi bym została i czekała, tylko na co? Na zdrajcę? A może na śmierć, która kryła się pod powłoką cienia.
***
Więc doszłam. Na zakręcie opadłam z sił, gdy zobaczyłam Jacka opartego o motocykl. Kątem oka zauważyłam jak robi wielkie oczy i podbiega do mnie.
- Lucy.- zaśmiałam się słabo, na widok jego przerażonej miny.- Co...?
- Co się stało.- dokończyłam za niego.- nic takiego.- zapewniłam go.
Gdy leżałam tak przed nim, włosy zakrywały mi twarz, tworząc cień i dawały chłód, krople potu spływały po czole, każdy mięsień odmawiał ruchu i pulsował z bólu, dając jednoznacznie znak że mam dość. Oddech spazmatyczny i nierówny błądził w gardle, szukając wyjścia.
- Choć pomogę ci.- powiedział biorąc mnie pod pachy i zawieszając sobie na plecy.- Ja kieruje.
- Nie.- zaprotestowałam.
- Nie? Dziewczyno popatrz na siebie, wyglądasz jak ostatnie nieszczęście.- prawie że wykrzyknął, a ja się zaśmiałam gardłowo.
- Bywało gorzej.-odpowiedziałam
- Co się z tobą dzieje, Lucy!- krzyknął, puszczając mnie i zostawiając mnie na pastwę losu, swoim wymęczonym mięśniom i kością.- Zachowujesz się gorzej niż wcześniej.- Miał rację, zamierzam się zmienić i to na zawsze.
- Co ty? Nie wiedziałam.- powiedziałam nie skrywając sarkazmu.- A teraz na poważnie, jedziemy.- powiedziałam prostując się, z trudnością.
- To już zajarzyłem.- rozejrzał się.- Gdzie Zack?- uśmiech zniknął z moich ust, a pojawił się grymas, poczułam jak z nóg robi mi się wata, zanim upadłam Jack złapał mnie za ramię.- Lucy?
- Jadźmy już.- powiedziałam twardym głosem, który dużo mnie kosztował.
***
W końcu się zgodziłam i Jack kierował, pod warunkiem, że nie będzie się zatrzymywał na potrzebę, co chwile.
Jechaliśmy już dobre pięć godzin, cieszyłam się, że jestem tak daleko od Zack' a.
Ifrit- wygnane i potępione, stworzenie żyjące na dżinach, na ich mocy i stworzeniach magicznych. Toczą one od milionów lat, wojnę z Boskimi (dżinami), są zasady obowiązujące każdego z nas. Żaden dżin nie ma prawa rozmawiać z Potępionymi (ifritami), nie można chronić ich pod żadnym pozorem, tylko on sam może powrócić do etery.
Z pewnej perspektywy wiedziałam, że nawet jeżeli nie chce to muszę go zabić.
Ja od Zack' a różnię się tym, iż on z własnej woli został ifritem, a ja zrezygnowałam z życia potępionego, bo nawet jeżeli zostałam wygnana, to nigdy bym nie zdradziła swojej rasy. Nigdy. Ale on zdradził i to był jego błąd.
Ifrit może powrócić do etery, tylko wtedy gdy pozwoli mu na to Bóg. Tak, wierzymy. On nam pomaga, a my pomagamy światu. On nas stworzył do pomocy. Tak jak anioły, tyle, że one nigdy nie wychodzą z nieba, a my możemy, nawet się przeobrażać w istotę ludzką.
Z zamyśleń wyrwało mnie ostre hamowanie Jack' a.
- Co jest?- warknęłam.
- Jakiś idiota stanął centralnie przed kołem.- w odpowiedzi mojej wściekłości, chłopak splunął mi w twarz.
- Sam jesteś idiotą, jeszcze raz mnie oplujesz, a pożegnasz się z językiem.- powiedziałam wściekła, ocierając wierzchem dłoni ślinę i schodząc z motocykla. Moim oczom ukazał się zadbany, przystojny mężczyzna, brunet z miodowymi oczami, ubrany w dżinsową katanę i czarne rybaczki za kolana, pomachał mi z uśmiechem, rękom na której widniała szara rękawiczka, bez palców. Rozpoznawałam w nim kogoś lecz nie byłam pewna kogo.
- Lucy! Słodka mała Lucy!- krzyknął z entuzjazmem, ukazując śnieżno białe zęby, ale nie poruszając się z miejsca.
- My się znamy.- zapytałam, swatając z rozszerzonymi nogami i zakładając ręce na piersi.
- Nie pamiętasz swojego druha Urhana.- powiedział, rozszerzając ramiona do uścisku i ściągając brwi.
- Nie, przykro mi.
- Tobie jest przykro? Och, moja Lucy.- szepnął, prawie niedosłyszałam.
- Dobra, powiedz kim jesteś. -powiedziałam, lekceważąco machając ręką.
- Twoim...szefem.- wyjaśnił, zbliżając się pomału.
- O, nie proszę tylko nie szef, już mam ich dość.- powiedziałam zatrzymując go rękom od uścisku.
- Tak? Czyli Levis nie był u ciebie.- stwierdził chwilę później, cofając się o kilka kroków.
Włoski na karku stanęły mi dęba, co znaczyło, że coś miało się wydarzyć. Czułam jak muszę wskoczyć na motocykl, odpalić go i pojechać, naciskając pedał gazu coraz mocniej. Przez chwilę widziałam jak jadę na motorze.
Niebo zrobiło się szare, małe kropelki skrapiały się na moich skórzanych ciuchach, a po chwili po ciele przeszedł mnie nieprzyjemny chłodny dreszcz, gdy kropla deszczu, liznęła moje gołe ramię. Zerwał się wiatr, niosący ziarnka piasku i zwiewający moje złote kosmyki włosów na twarz, przysłaniając, jak i ograniczając pole widzenia.
Czułam jak ból przeszywa mój brzuch, choć nie do końca rozumiem dlaczego...
Ruszyłam pędem w stronę Jack' a, wepchnęłam go na motocykl, włożyłam kask i włączyłam silnik. Chłopak całkowicie zbity z tropu spojrzał na mnie nie wiedząc co się dzieje. Ja też nie wiedziałam, ale moje przeczucia nigdy mnie nie zawiodły.
- Jedź!- krzyknęłam, usłyszałam w swoim głosie zaniepokojenie, ale twarz wyrażała opanowanie i determinacje. Spojrzałam jeszcze raz w stronę dżina, ale znikł jak mgła zostawiając tylko po sobie głuchy spokój, nie licząc już rozszalałego wiatru, który ze starej wierzby, stojącej obok miejsca zaparkowania, zrobił szkielet, a z moich włosów szopę.
Chłopak nie wiedząc co robić, złapał za kierownicę, nacisnął na pedał i już szybowaliśmy w pustym i wielkim świecie.
Moje oczy były rozbiegane, zamazane, ale trzeźwe. Ręce topiły się w litrach deszczu, a końcówki włosów, wychodzące poza kask rozwiewane przez wiatr i łaskotały ramiona.
Jechaliśmy już dobre pięć godzin, cieszyłam się, że jestem tak daleko od Zack' a.
Ifrit- wygnane i potępione, stworzenie żyjące na dżinach, na ich mocy i stworzeniach magicznych. Toczą one od milionów lat, wojnę z Boskimi (dżinami), są zasady obowiązujące każdego z nas. Żaden dżin nie ma prawa rozmawiać z Potępionymi (ifritami), nie można chronić ich pod żadnym pozorem, tylko on sam może powrócić do etery.
Z pewnej perspektywy wiedziałam, że nawet jeżeli nie chce to muszę go zabić.
Ja od Zack' a różnię się tym, iż on z własnej woli został ifritem, a ja zrezygnowałam z życia potępionego, bo nawet jeżeli zostałam wygnana, to nigdy bym nie zdradziła swojej rasy. Nigdy. Ale on zdradził i to był jego błąd.
Ifrit może powrócić do etery, tylko wtedy gdy pozwoli mu na to Bóg. Tak, wierzymy. On nam pomaga, a my pomagamy światu. On nas stworzył do pomocy. Tak jak anioły, tyle, że one nigdy nie wychodzą z nieba, a my możemy, nawet się przeobrażać w istotę ludzką.
Z zamyśleń wyrwało mnie ostre hamowanie Jack' a.
- Co jest?- warknęłam.
- Jakiś idiota stanął centralnie przed kołem.- w odpowiedzi mojej wściekłości, chłopak splunął mi w twarz.
- Sam jesteś idiotą, jeszcze raz mnie oplujesz, a pożegnasz się z językiem.- powiedziałam wściekła, ocierając wierzchem dłoni ślinę i schodząc z motocykla. Moim oczom ukazał się zadbany, przystojny mężczyzna, brunet z miodowymi oczami, ubrany w dżinsową katanę i czarne rybaczki za kolana, pomachał mi z uśmiechem, rękom na której widniała szara rękawiczka, bez palców. Rozpoznawałam w nim kogoś lecz nie byłam pewna kogo.
- Lucy! Słodka mała Lucy!- krzyknął z entuzjazmem, ukazując śnieżno białe zęby, ale nie poruszając się z miejsca.
- My się znamy.- zapytałam, swatając z rozszerzonymi nogami i zakładając ręce na piersi.
- Nie pamiętasz swojego druha Urhana.- powiedział, rozszerzając ramiona do uścisku i ściągając brwi.
- Nie, przykro mi.
- Tobie jest przykro? Och, moja Lucy.- szepnął, prawie niedosłyszałam.
- Dobra, powiedz kim jesteś. -powiedziałam, lekceważąco machając ręką.
- Twoim...szefem.- wyjaśnił, zbliżając się pomału.
- O, nie proszę tylko nie szef, już mam ich dość.- powiedziałam zatrzymując go rękom od uścisku.
- Tak? Czyli Levis nie był u ciebie.- stwierdził chwilę później, cofając się o kilka kroków.
Włoski na karku stanęły mi dęba, co znaczyło, że coś miało się wydarzyć. Czułam jak muszę wskoczyć na motocykl, odpalić go i pojechać, naciskając pedał gazu coraz mocniej. Przez chwilę widziałam jak jadę na motorze.
Niebo zrobiło się szare, małe kropelki skrapiały się na moich skórzanych ciuchach, a po chwili po ciele przeszedł mnie nieprzyjemny chłodny dreszcz, gdy kropla deszczu, liznęła moje gołe ramię. Zerwał się wiatr, niosący ziarnka piasku i zwiewający moje złote kosmyki włosów na twarz, przysłaniając, jak i ograniczając pole widzenia.
Czułam jak ból przeszywa mój brzuch, choć nie do końca rozumiem dlaczego...
Ruszyłam pędem w stronę Jack' a, wepchnęłam go na motocykl, włożyłam kask i włączyłam silnik. Chłopak całkowicie zbity z tropu spojrzał na mnie nie wiedząc co się dzieje. Ja też nie wiedziałam, ale moje przeczucia nigdy mnie nie zawiodły.
- Jedź!- krzyknęłam, usłyszałam w swoim głosie zaniepokojenie, ale twarz wyrażała opanowanie i determinacje. Spojrzałam jeszcze raz w stronę dżina, ale znikł jak mgła zostawiając tylko po sobie głuchy spokój, nie licząc już rozszalałego wiatru, który ze starej wierzby, stojącej obok miejsca zaparkowania, zrobił szkielet, a z moich włosów szopę.
Chłopak nie wiedząc co robić, złapał za kierownicę, nacisnął na pedał i już szybowaliśmy w pustym i wielkim świecie.
Moje oczy były rozbiegane, zamazane, ale trzeźwe. Ręce topiły się w litrach deszczu, a końcówki włosów, wychodzące poza kask rozwiewane przez wiatr i łaskotały ramiona.
_________________________________________________
Mam nadzieję, że was nie zanudzam.
Kochani wybaczcie że tak długo, ale nie wiedziałam co napisać.
Wyprostuję się w środę jak nic mi nie przeszkodzi.
Kocham was Buźka :*
Wasza Az