sobota, 27 lipca 2013

8&.Zapomniany przyjaciel.


"Kłamstwo boli dłużej"

Już dłuższy czas szłam wyblakłym i zużytym od lat asfaltem.
Ziarenka piasku skwierczały pod każdym moim krokiem. Słońce paliło tak mocno, że każda kropla potu, czy wody schła w kilka minut. W około ani jednej żywej duszy.
Kolana miałam czerwone i obite od ciągłego upadania, skórzane spodnie, podrapane. Moje włosy suche, już kilka krotnie pobrudzone piaskiem i kurzem. Każdy podmuch wiatru, gorący, ciepły, przynosił na rozgrzany asfalt nowe ziarnka ziemi.
Gdy za każdym razem myślałam że umrę, moja ostatnia myśl to: ' Nie chce umierać, nie teraz' lub 'Czemu akurat on to zrobił'.
Szłam chyba dwadzieścia minut, Jack nie przyjechał, kluczyki miałam w kieszeni, taki pech.
Jak się wydostałam od Zack' a? Powiedziałam mu, że jest teraz moim wrogiem oraz że on dobrze wie, nie zawahałabym się go zabić. No a potem, musiałam uderzyć w słaby punkt ifrytów, strzeliłam w klatkę piersiową, obudzi się za przynajmniej godzinę, ale czułam się okropnie celując w niego lufę i z zimną krwią nacisnąć spust, choć z drugiej strony to było jedyne wyjście.
Został mi prawie kilometr, żeby dojść do hotelu. Jedna połowa podpowiada, żebym szła dalej, a druga mówi bym została i czekała, tylko na co? Na zdrajcę? A może na śmierć, która kryła się pod powłoką cienia.

***

Więc doszłam. Na zakręcie opadłam z sił, gdy zobaczyłam Jacka opartego o motocykl. Kątem oka zauważyłam jak robi wielkie oczy i podbiega do mnie.
- Lucy.- zaśmiałam się słabo, na widok jego przerażonej miny.- Co...?
- Co się stało.- dokończyłam za niego.- nic takiego.- zapewniłam go.
Gdy leżałam tak przed nim, włosy zakrywały mi twarz, tworząc cień i dawały chłód, krople potu spływały po czole, każdy mięsień odmawiał ruchu i pulsował z bólu, dając jednoznacznie znak że mam dość. Oddech spazmatyczny i nierówny błądził w gardle, szukając wyjścia.
- Choć pomogę ci.- powiedział biorąc mnie pod pachy i zawieszając sobie na plecy.- Ja kieruje.
- Nie.- zaprotestowałam.
- Nie? Dziewczyno popatrz na siebie, wyglądasz jak ostatnie nieszczęście.- prawie że wykrzyknął, a ja się zaśmiałam gardłowo.
- Bywało gorzej.-odpowiedziałam
- Co się z tobą dzieje, Lucy!- krzyknął, puszczając mnie i zostawiając mnie na pastwę losu, swoim wymęczonym mięśniom i kością.- Zachowujesz się gorzej niż wcześniej.- Miał rację, zamierzam się zmienić i to na zawsze.
- Co ty? Nie wiedziałam.- powiedziałam nie skrywając sarkazmu.- A teraz na poważnie, jedziemy.- powiedziałam prostując się, z trudnością.
- To już zajarzyłem.- rozejrzał się.- Gdzie Zack?- uśmiech zniknął z moich ust, a pojawił się grymas, poczułam jak z nóg robi mi się wata, zanim upadłam Jack złapał mnie za ramię.- Lucy?
- Jadźmy już.- powiedziałam twardym głosem, który dużo mnie kosztował.
 ***
W końcu się zgodziłam i Jack kierował, pod warunkiem, że nie będzie się zatrzymywał na potrzebę, co chwile.
Jechaliśmy już dobre pięć godzin, cieszyłam się, że jestem tak daleko od Zack' a.
Ifrit- wygnane i potępione, stworzenie żyjące na dżinach, na ich mocy i stworzeniach magicznych. Toczą one od milionów lat, wojnę z Boskimi (dżinami), są zasady obowiązujące każdego z nas. Żaden dżin nie ma prawa rozmawiać z Potępionymi (ifritami), nie można chronić ich pod żadnym pozorem, tylko on sam może powrócić do etery.
Z pewnej perspektywy wiedziałam, że nawet jeżeli nie chce to muszę go zabić.
Ja od Zack' a różnię się tym, iż on z własnej woli został ifritem, a ja zrezygnowałam z życia potępionego, bo nawet jeżeli zostałam wygnana, to nigdy bym nie zdradziła swojej rasy. Nigdy. Ale on zdradził i to był jego błąd.
Ifrit może powrócić do etery, tylko wtedy gdy pozwoli mu na to Bóg. Tak, wierzymy. On nam pomaga, a my pomagamy światu. On nas stworzył do pomocy. Tak jak anioły, tyle, że one nigdy nie wychodzą z nieba, a my możemy, nawet się przeobrażać w istotę ludzką.
Z zamyśleń wyrwało mnie ostre hamowanie Jack' a.
- Co jest?- warknęłam.
- Jakiś idiota stanął centralnie przed kołem.- w odpowiedzi mojej wściekłości, chłopak splunął mi w twarz.
- Sam jesteś idiotą, jeszcze raz mnie oplujesz, a pożegnasz się z językiem.- powiedziałam wściekła, ocierając wierzchem dłoni ślinę i schodząc z motocykla. Moim oczom ukazał się zadbany, przystojny mężczyzna, brunet z miodowymi oczami, ubrany w dżinsową katanę i czarne rybaczki za kolana, pomachał mi z uśmiechem, rękom na której widniała szara rękawiczka, bez palców. Rozpoznawałam w nim kogoś lecz nie byłam pewna kogo.
- Lucy! Słodka mała Lucy!- krzyknął z entuzjazmem, ukazując śnieżno białe zęby, ale nie poruszając się z miejsca.
- My się znamy.- zapytałam, swatając z rozszerzonymi nogami i zakładając ręce na piersi.
- Nie pamiętasz swojego druha Urhana.- powiedział, rozszerzając ramiona do uścisku i ściągając brwi.
- Nie, przykro mi.
- Tobie jest przykro? Och, moja Lucy.- szepnął,  prawie niedosłyszałam.
- Dobra, powiedz kim jesteś. -powiedziałam, lekceważąco machając ręką.
- Twoim...szefem.- wyjaśnił, zbliżając się pomału.
- O, nie proszę tylko nie szef, już mam ich dość.- powiedziałam zatrzymując go rękom od uścisku.
- Tak? Czyli Levis nie był u ciebie.- stwierdził chwilę później, cofając się o kilka kroków.
Włoski na karku stanęły mi dęba, co znaczyło, że coś miało się wydarzyć. Czułam jak muszę wskoczyć na motocykl, odpalić go i pojechać, naciskając pedał gazu coraz mocniej. Przez chwilę widziałam jak jadę na motorze.
Niebo zrobiło się szare, małe kropelki skrapiały się na moich skórzanych ciuchach, a po chwili po ciele przeszedł mnie nieprzyjemny chłodny dreszcz, gdy kropla deszczu, liznęła moje gołe ramię. Zerwał się wiatr, niosący ziarnka piasku i zwiewający moje złote kosmyki włosów na twarz, przysłaniając, jak i ograniczając pole widzenia.
Czułam jak ból przeszywa mój brzuch, choć nie do końca rozumiem dlaczego...
Ruszyłam pędem w stronę Jack' a,  wepchnęłam go na motocykl, włożyłam kask i włączyłam silnik. Chłopak całkowicie zbity z tropu spojrzał na mnie nie wiedząc co się dzieje. Ja też nie wiedziałam, ale moje przeczucia nigdy mnie nie zawiodły.
- Jedź!- krzyknęłam, usłyszałam w swoim głosie zaniepokojenie, ale twarz wyrażała opanowanie i determinacje. Spojrzałam jeszcze raz w stronę dżina, ale znikł jak mgła zostawiając tylko po sobie głuchy spokój, nie licząc już rozszalałego wiatru, który ze starej wierzby, stojącej obok miejsca zaparkowania, zrobił szkielet, a z moich włosów szopę.
Chłopak nie wiedząc co robić, złapał za kierownicę, nacisnął na pedał i już szybowaliśmy w pustym i wielkim świecie.
Moje oczy były rozbiegane, zamazane, ale trzeźwe. Ręce topiły się w litrach deszczu, a końcówki włosów, wychodzące poza kask rozwiewane przez wiatr i łaskotały ramiona.
_________________________________________________

Mam nadzieję, że was nie zanudzam.
Kochani wybaczcie że tak długo, ale nie wiedziałam co napisać.
Wyprostuję się w środę jak nic mi nie przeszkodzi.
Kocham was Buźka :*
Wasza Az

piątek, 19 lipca 2013

7&. Nie mów hop...


"Lęk przed prawdą jest silniejszy, jeśli wiesz, jaka jest prawda."

Wstałam około szóstej.
Wieczorem nie rozglądałam się po pokoju. Nie miałam okazji, a on nie był okazały, łóżko zajmowało większość miejsca, kanapa stała naprzeciwko, jej beżowy odblask aż raził w oczy, pod wpływem dziennego światła. Półka koło łóżka była zajęta przez moje ciuchy.
Wstałam, nakryłam się chłodnym ręcznikiem i podeszłam do torby, leżącej na podłodze, przy nogach łóżka, wyjęłam szary podkoszulek i skórzane spodnie. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu, na którym widniały trzy nieodebrane połączenia i dwie wiadomości:
>Kate>Michael>Cooper- nieodebrane połączenia.
Kate:
Gdzie jesteście? Odpowiedzcie jak najszybciej.
Michael:
Szef jest nieźle wkurzony, wracajcie szybko.
Lepiej żebyście mieli dobre wytłumaczenie.
Tęsknimy. :/

Przez tęsknimy miał pewnie na myśli 'tęsknie', ale to mały szczegół.
Nagle usłyszałam dobiegający zza kanapy pomruk i ruch.
Zazwyczaj w takim momencie, złapałabym za nóż i jednym rzutem trafiła w miejsce ruchu.
Podeszłam po cichu, pomału do kanapy i skoczyłam na tą osobę. Przeturlałam się z nią po podłodze i wylądowałam pod... Zack' iem?
- Co ty tu robisz?- zapytałam, rozluźniając uścisk nóg, na jego udzie.
- Jak to co? Zdecydowałem się przyjść - odpowiedział, dysząc. Przez chwilę w pokoju panował taki spokój, że było słychać nasz przerywany oddech i szalone bicie naszych serc.
- To co, zdecydowałeś się powiedzieć mi dlaczego nie wróciłeś?- zapytałam. Spostrzegłam, że Zack nie ma koszulki, a dół pokrywają rybaczki w kolorze khaki.
- Proszę, nie wracajmy do tego - mówi, a jego oczy dają jednoznacznie znak, że nie ma siły o tym rozmawiać.
- Dobra, ale nie skończyłam z tobą - mówię, próbując zbić jego smętną minę, co udało mi się natychmiastowo.
Opadł ze mnie, opierając się łokciem i wpatrując się we mnie. Ja także położyłam się na boku.
Chłopak podniósł rękę i delikatnie zdjął mi kosmyk blond włosów z twarzy i opuszkiem palca przejechał po moich ustach. Wpatrywał się w każdy swój ruch, jednocześnie spoglądając w moje oczy, w których widniał zamęt, a jednocześnie spokój.
Usłyszałam pukanie do drzwi, natychmiast wstałam i podeszłam do nich, zatrzaskując je przed nosem Jack' owi.
- Wybacz, ale to nie najlepszy pomysł - nalegałam.
- Czemu? Czy coś się stało?- zapytał, podskakując, by ujrzeć, co takiego mu odradzam.
Zack wstał, podszedł do drzwi, odsunął mnie od nich z uśmiechem na twarzy i otworzył je na szerokość, ukazując się całościowo.
- Nie masz bluzki - szepnęłam mu do ucha, odwróciłam się i złapałam za jego czarny T-shirt.- Masz.- Podałam mu go, wycofałam się do sypialni i weszłam do łazienki.

- Cześć, jestem Jack - powiedział chłopak, podając mu rękę.
- Tak, skojarzyłem - odpowiedział, podając Jack' owi dłoń.
- A ty pewnie ten Zack - odpowiada, machając rękami w tył i w przód, by nie nudzić się, ale i tak się denerwował.
- Tak, przekazać coś później Lucy?- pyta, przymykając drzwi.
- Ach, powiedz jej, że za niedługo musimy wracać, szef jest wściekły...
- Szef? Jaki 'szef'?- pyta, marszcząc brwi pytająco..
- Jeremie, szef łowców - tłumaczy Jack, ale najwyraźniej Zack i tak nie za bardzo zrozumiał.- Zapytaj się Lucy, ona ci wszystko wytłumaczy.
- Ok, to cześć - mówi, nadal trzymając w ręce koszulkę i zamykając drzwi.

Gdy weszłam do łazienki, przeraziłam się. Było tu więcej przedmiotów niż w samym pokoju.
Prysznic, toaleta, lusterko z szafką i małym biurkiem, zlew, miętowe ściany przypominały szpitalny pokój, jedne małe okno przysłaniała biała, zdrapana roleta, a mały metalowy żyrandol zdawał się być z jakiejś starej kolekcji - może ze średniowiecza.
Podeszłam do biurka, trzymając w lewej ręce malutką kosmetyczkę, a w prawej kredkę do oczu. Ostrożnie zaznaczyłam kreski na oczach, następnie pogrubiłam rzęsy tuszem i nałożyłam na usta arbuzowy błyszczyk, kupiony po drodze.
Usłyszałam zamykające się drzwi. Skończyli rozmawiać. Założyłam buty, które miałam wczoraj i wyszłam.
- Skończyłeś, swoją męską rozmowę? - zadrwiłam, uśmiechając się szarmancko.
- Tak, była bardzo ciekawa.- wyłonił się z framugi drzwi.- Kto to Jeremi?
- A to. To 'szef' - powiedziałam, przewracając oczami i omijając chłopaka, tak by nie mógł mnie zatrzymać.
- Aha, tak przy okazji to Jack kazał przekazać, że macie się już zbierać - objaśnił, zbliżając się do mnie, spostrzegłam kącikiem oka, że chłopak nadal ma gołą klatkę piersiową, co zmusiło mnie do odwrócenia się i podniesienia brwi.- Co?- pyta, marszcząc czoło.
- Nie mów, że ty... przed drzwiami... on widział - zaczęłam się uśmiechać, aż w końcu nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem, co podziałało na niego pozytywnie, bo też zaczął chichotać i wtedy, zrozumiałam.- Ty zrobiłeś to specjalnie!
- Po co? Żeby pokazać, że mam przewagę i żeby nawet nie próbował się przystawiać do ciebie? Ale masz wyobraźnię...- powiedział i oboje zaczęliśmy się śmiać. - Dziś chyba nic nie zepsuje tego dnia - podszedł bliżej i sprzedał mi krótkiego buziaka.

Wszyscy znajdowaliśmy się już na dworze, torby były przypięte do motocykli, czekaliśmy tylko na Jack' a, który płacił za zajęcie pokoju.
- Pośpiesz się, nie będę na ciebie czekać!- krzyknęłam.- Wsiadaj - poleciłam Zack' owi. Wsiadł spokojnie na swojego harleya, włączył silnik. Usiadłam za nim, oplatając go ramionami.- Jedź.
- Nie czekamy na niego?- zapytał.
- Nie, dogoni nas, zobaczysz - odpowiedziałam i uszczypnęłam go w ramię, po czym ruszył.
Jechaliśmy ledwo dwadzieścia minut i od razu ktoś musiał się przyczepić do moich włosów.
- Hej blondyneczko, może pożyczę cię na pięć minut, od tego mięczaka - powiedział jakiś obrzydliwy facet, wyglądając z okna wyścigowego wozu.
- Po pierwsze, blondyneczka jest zajęta, a po drugie to nie mięczak - powiedziałam, prawie że przekrzykując silniki.
- Możemy się przekonać ptaszyno, który z nas się tobą zajmie!- krzyknął.
Motocykl się zatrzymał z piskiem opon, a zaraz za nim samochód.
Z pojazdu wyszło trzech facetów. Zack zszedł z motoru, gestem pokazując bym została.
Jeden z nich zaczął bić się z Zack' iem, drugi stał przy wozie, a trzeci podchodził do mnie. Zeszłam szybko, chciał mi wbić jakąś strzykawkę, ale zrobiłam unik. Wyrzucił z ręki szklaną tubkę i ruszył na mnie, zorientowałam się, że nie mam przy sobie żadnej broni. Podbiegł do mnie, ale w ostatnim momencie uderzyłam go w szczękę butem. Zachwiał się i upadł.
Momentalnie wstał, podbiegł do mnie i niepostrzeżenie złapał mnie za szyję, ale Zack był szybszy, nie wiem w jak sposób, ale facet złagodził uścisk i upadł na ziemię, a po chwili zmienił się w cuchnący wodnisty płyn, spalił się w wielkiej temperaturze.
Popatrzyłam w stronę chłopaka, który miał jedną dłoń podniesioną w moją stronę, a drugą dusił innego faceta.
Patrzył w moje oczy, w przepraszającym geście.
Taką moc... może mieć tylko ifrit. Żerują one na magii dżinów, a to znaczy, że jest moim wrogiem.
- Jak mogłeś!- krzyknęłam. Nie płakałam, ale byłam wściekła, nie czułam nic oprócz złości. Zdradził mnie i innych. Nie mogę mu już ufać.
- Lucy, to nie tak...- próbował się bronić. Był przygnębiony, że tak się tego dowiedziałam.
- A jak?!- odkrzyknęłam.- Powiedz, bo nie rozumiem! Czemu zdradziłeś swoją rasę?! Czemu zdradziłeś mnie?! - powiedziałam wyczerpana krzykiem i spazmatycznym oddechem.
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę motelu, do Jack' a. Po chwili usłyszałam bieg za sobą, odwróciłam się.
- Odwal się!- krzyknęłam i przyspieszyłam, jednak złapał mnie i polecieliśmy do przodu, zrobiliśmy kilka obrotów i w końcu wylądowałam na nim. Nie uśmiechał się, był śmiertelnie poważny.- Daj mi spokój, bo będę cię musiała zabić! - powiedziałam, a głos cały czas mi się łamał.

______________________________________
Kochani, mam dobrą i złą wiadomość:
Dobra: Będę miała zwiastun!                      Zła: Dziś nie zbiję was z tropu. :(
Mam nadzieję, że następnym razem, to będzie to.
Kocham was.
Buźka :*
Wasza Az

wtorek, 16 lipca 2013

6&. To dopiero początek...


 "Nic nie odciska się w pamięci bardziej niż to, co chciałoby się zapomnieć."

Droga ociągała się, robiliśmy sobie przerwy, Kalifornia już nie daleko. My mieszkamy w  Waszyngtonie., a zmierzamy do Kalifornii, do El Monte. To daleko, osiemset osiemdziesiąt cztery kilometry, czyli czternaście godzin i pół, ale zrobię wszystko, żeby dowiedzieć się kim... naprawdę jest Zack.
Przejechaliśmy już jedną czwartą tego, co mamy jeszcze do przejechania - jakieś dwieście dwadzieścia jeden kilometrów, raptem cztery godziny drogi.

___________________________________________

Już tylko dziesięć kilometrów i jesteśmy na miejscu. Musimy stanąć na postoju.
- Znasz jakiś najbliższy motel?- pytam, siedzącego z tyłu Jack' a.
- King Bang. To jakiś kilometr stąd - mówi, zbliżając się, żebym usłyszała.
Dodałam gazu i w niecałe pięć minut dotarliśmy na miejsce. Naszym oczom ukazał się mały, ceglany, hotel. Wydłubane i wyblakłe cegły, które tworzyły budynek sprawiały wrażenie, że jest on opuszczony, gdyby nie to, że przed drzwiami stała kobieta o grafitowych włosach z małymi, szarymi pasmami, paląc papierosa, oraz to, że w oknach paliło się światło, dające znać ile pokoi jest wolnych, a które są już zajęte.
Wjechałam na mały betonowy parking, oświetlony latarniami stojącymi przy drodze. Stanęłam.
- Gdzie jest najbliższa stacja benzynowa? - pytam chłopaka, okręcając się do niego.
- Trzy, cztery kilometry tą samą drogą - mówi, pokazując mi na mapie. - A co?
- Ja pojadę zatankować, a ty zarezerwuj nam pokój, albo dwa, jak się czujesz skrępowany - powiedziałam, a na moich ustach ukazał się szyderczy uśmieszek.
- Spoko - powiedział, odpowiadając mi uśmiechem.- Mam nadzieję, że ty się nie zawstydzisz.
Włączyłam silnik i ruszyłam, wyjeżdżając na główną drogę. Jechałam szybko. Tak, śpieszyło mi się.
Dojechałam do tak samo małej stacji, wyglądała przeciętnie, mały budynek, dwa wjazdy, dwie kamery. Zaparkowałam i wzięłam pistolet do benzyny.
- Poradzi sobie pani?- spytał mnie młody facet, wychodzący ze sklepiku.
- Nie, jestem głupią blondynką, która nie wie jak włożyć tą pukawkę, tam gdzie trzeba - powiedziałam z sarkazmem. Zrozumiał aluzję i wrócił.
Zatankowałam za stówkę, weszłam do budynku. Po drodze wzięłam dwie puszki coca-coli i trzy pomarańcze, dwie dla mnie i jedna dla Jack' a. Podeszłam do kasy.
- Hej blondynko, nie mogłaś trochę grzeczniej?- spytał dziwnie, jakby współczującym tonem.
- A ty mógłbyś nie chrzanić?- zapytałam znów nie za bardzo grzecznie.- Śpieszę się.
- Tak? A dokąd?- znów zapytał, przekrzywiając głowę, co mnie irytowało.
- Dobra masz - powiedziałam, podając mu sto pięćdziesiąt złotych. Sto za paliwo a pięćdziesiąt za resztę zakupów.- Paplasz jak najęty.
- Weź na koszt firmy - powiedział, odsuwając od siebie moją rękę.
- Czemu?- teraz ja zadałam mu pytanie, co sprawiło, że skrzyczałam się od środka.
- Przypominasz mi kogoś. Jak masz na imię? - uśmiechnął się do mnie, zadając kolejne pytanie.
- Lucy - powiedziałam zmieniając oczy w szparki, ale malując uśmiech.- A ty?
- Oliver - powiedział.
- Okej Oliver, to do zobaczenia.- Machnęłam ręką i wyszłam, kierując się w stronę motocykla.
- Hej!- krzyknął tylko na pożegnanie.
Wsiadłam na motor i już miałam jechać, ale jacyś motocykliści wjechali i zastawili mnie.
- Heej ślicznotko, szukasz przygód?- zapytał gruby facet z ciemnymi okularami. Miał brązowe loki, wąskie usta i zółte zęby.
- Nie z takim brzydalem - powiedziałam, odpalając motor i zakładając kask, na dodatek słysząc chichoty.
- Słuchaj mała, może się przejedziesz z mistrzem, za kółkiem? - puszczając moją uwagę mimo uszu, zadał nie pytanie, a raczej rozkaz. Zaśmiałam się gardłowo, ale donośnie.
- No chyba raczej nie - powiedziałam robiąc szyderczą minę, znów chichoty.
- Ostra, lubię takie - powiedział, schodząc z motocykla i ruszając w moją stronę.
- Łoo stary, ta sztuka jest moja - mówi inny z tyłu.
- Ej, chłopaki, tylko ja na nią zasługuję. Byłem pierwszy - usłyszałam kogoś z boku.
Poczułam się, jak kawałek mięsa wokoło wygłodzonych hien, nienawidzę, gdy ludzie traktują mnie jak zabawkę.
- O laska, ale masz branie - powiedział tak jakby znajomy głos, odwróciłam twarz i ujrzałam chłopaka o czarnych włosach i zielonych oczach, uśmiech rozjaśnił twarz chłopaka, zaśmiałam się cicho.
- Ta dziewczyna, nie należy do nikogo z was - powiedziałam, śmiejąc się z ich głupoty. Czasem zastanawiałam czy jestem warta jakichś walk.
- Kocica zajęta?- odezwał się brunet, który przykuł moją uwagę.- Och, to Bebech nieźle cię wypatroszy.
- Niech no ten 'Bebech' mnie tknie, choćby niechcący, a pożegna się z ręką i klejnotami - powiedziałam, śmiejąc się. W pewnym monecie usłyszałam gwizdy i coś w rodzaju 'uuu...'-ciągnącego się. Podszedł do mnie facet, wysportowany, tyle że z bruzdą na twarzy. Złapał mnie za szczupłe ramie, odwzajemniłam uścisk , uśmiechnęłam się, silnym ruchem nogi przewróciłam go na plecy, wykręciłam mu rękę i usłyszałam dźwięk złamanej kości, następnie krzyk gościa. Puściłam go, ściągnęłam kask z głowy, kładąc go na kierownicy, schyliłam się, obróciłam 'Bebecha' i z całej siły wdeptałam pomiędzy nogi. Krzyk był przeraźliwy, głośny. Odwróciłam się i spojrzałam po kolei po twarzach.
- Ktoś chce się jeszcze zabawić z blondi?- zapytałam, przechylając głowę w bok i uśmiechając się przebiegle.
- Ja -  powiedział brunet, podnosząc rękę ku górze. Nie chciałam nic złego mu zrobić, coś w nim było. Zwróciłam głowę w jego stronę. - Lucy - dokończył, reszta towarzyszy popatrzyła na niego, kolega obok poklepał go po ramieniu i po chwili zebrali się i odjechali.
- My się znamy?- zapytałam lekko, prawie niewidocznie schylając głowę w bok.
- Zack Tomson. - Zamurowało mnie totalnie, nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie wiedziałam jak się ruszać. - Pamiętasz mnie?- zapytał niepewnym głosem.
- Niestety, tak - skłamałam, prawie że szeptem.
Zszedł szybko z motocykla, podszedł do mnie żwawym krokiem, ujął delikatnie rękami moją twarz.
- Przecież byłeś martwy, widziałam jak...- mój głos się załamał, po policzkach zaczęły mi lecieć łzy. Upokorzyłam się nimi. Czułam jakąś energię, bijącą od niego.
- Och, Lucy, codziennie budziłem się z myślą o tobie. Nie mogłem żyć z myślą, że nie żyjesz. Pamiętam twoją moc, twoje pocałunki... Pamiętam każdy szczegół, każde twoje uczucie, zawsze byłaś pełna życia. Uwielbiałem, jak kopałaś komuś zad, uważałem za słodki każdy szczegół twojego życia. Kiedy zaś powiedziano mi że nie żyjesz...Wtedy, gdy skopałaś tego gościa wiedziałem, że to ty, a kiedy zobaczyłem twoją twarz, te ciemne głębokie oczy, znamię na nadgarstku i bliznę na karku. - Z nawyku dotknęłam rany, on odsunął moją dłoń i opuszkami palców przejechał po bliźnie na moim karku i kontynuował.- Pamiętasz jak on ci to zrobił?- zapytał, ale ja tylko ruchem głowy dałam mu znać, że nie.
- Zack, ja nic nie pamiętam - wyjaśniłam, a on rozszerzył oczy i puścił moją twarz. W jego oczach wdziałam przerażenie, kręciły mu się łzy, zamrugał żeby je cofnąć.
- Nawet tego, jaki był pierwszy pocałunek?- zapytał, a ja powtórzyłam ruch głową. Złapał się za czarne włosy, zrobił obrót w około własnej osi.- Boże co oni ci zrobili! Zabiję ich! Zabiję!
- Kogo?- zapytałam.- Zack!- odwrócił się do mnie przodem.
- Tego też nie wiesz? Trois ...- Poczułam ból w piersi gdy wymówił tą nazwę.- Lucy!- podbiegł do mnie, ale za późno, byłam gdzieś zupełnie indziej.

Wszędzie było jasno, bardzo odróżniał się niebieski i złoty.
Z daleka widziałam jakąś postać, zbliżyłam się i zakryłam twarz z zachwytu.
Była piękna, złote oczy i włosy, skryte pod niebieskim kapturem, skórę miała niebieską, przejrzystą jak może, błękitną jak czyste niebo w letnie popołudnie, ubrana w zwiewną jasno-niebieską suknię ze złotymi falbanami i przepasanym srebrnym pasem, ręce chude jak patyczki, lecz nogi miała skryte pod długą złotą falbaną. Emanowała ogromną siłą, jej aura była spokojna, lecz niebezpieczna, dobra, lecz nieuległa, spontaniczna. Przypominała...mnie.
- Czym jesteś?- zapytałam pięknej istoty.
- Tobą - odpowiedziała idealnym głosem.- Już czas. Wrócą wszystkie tamte wspomnienia.
Oddalała się, ale nie chciałam by odchodziła.
- Czekaj!- krzyknęłam ale mój głos ugiął się.
- Zobaczymy się jeszcze.- powiedziała w mojej głowie.

Znalazłam się w blasku reflektorów, trzymana w objęciach przez Zack' a. W pewnym momencie wszystko powróciło, każde wspomnienie, każda drobnostka, każde uczucie.
Zamknęłam oczy i zbliżyłam się do niego na niebezpieczną odległość, pocałowałam go.
Pocałunek był długi, powolny i namiętny. Oderwaliśmy się od siebie.
- Pamiętam - powiedziałam zadowolona z siebie.
- Naprawdę?- zapytał by się upewnić i jego twarz rozjaśniła się.
- Fontannę w Paryżu, no i moich kumpli. Czemu nie wróciłeś?- zapytałam Zack' a, patrzącego intensywnie w moje oczy.
- Nie wróciłem, bo nie mogłem żyć w miejscu, gdzie nie ma ciebie. A właśnie tam widziałem twój uśmiech - powiedział, podnosząc się i podając mi rękę.
Chwyciłam jego dłoń i pomógł mi wstać.
- Co robiłeś gdy mnie nie było?- spytałam smutnym i wypranym z emocji głosem. Chwycił mnie w talii, ale nie patrzył mi w oczy.
- Z kimś przyjechałaś?- pyta, nie odpowiadając na moje pytanie.
- Z Jack' iem. Zack, odpowiesz mi?- ponownie spróbowałam, lecz nawet gdy spojrzałam mu w oczy nie raczył odpowiedzieć.- Zack!- wściekłam się, bo nic nie mówił. - Jak chcesz, ja jadę do motelu, jest niedaleko.
- Lucy, nie chciałem...
- Tak, tak, znam tę gadkę 'nie chciałem, ale nie chcę cię zranić'. Który to już raz?- zapytałam, stanęłam przed nim i chwilę później odpaliłam motocykl, włączyłam silnik i ruszyłam do motelu.

Długo nie trwał powrót, ale gdy przyjechałam Jack na mnie czekał przed drzwiami.
- Długo cię nie było. Co się stało?- zapytał, oparty o framugę drzwi, trzymając ręce złożone na piersi.
- Poznałam Zack' a - powiedziałam beznamiętnym głosem.
- Chcesz mieć oddzielny pokój?- spytał, choć w jego głosie nie wyczułam smutku, ani żadnych innych emocji.
- No jasne! I jeszcze się pytasz? Rano pogadamy - powiedziałam i ruszyłam do drzwi.
_______________________________________________

Moi drodzy cieszę się, że mnie odwiedzacie.
Następny pościk w piątek, muszę trochę pomyśleć.
Czeka was szok, przynajmniej taką mam nadzieję...
...Mła ha ha ha ha ha ha...   ...hue hue hue hue
Kocham was.
Buśka :*
Wasza Az

piątek, 12 lipca 2013

5&. Zapomniane...


"Prawda jest tak prawdziwa, że czasami ciężko w nią uwierzyć."

Całe dnie, oczywiście te, które mi zostały myślałam o Zack' u.
Czułam jakieś nieznane mi emocje. Coś mnie z nim łączyło, a co najdziwniejsze miałam kilka razy ten sam sen, powtarzający się miliony razy w kółko.

Jest ciemno, znajdujemy się gdzieś w Kalifornii, biegnę, nie uciekam, śpieszę się gdzieś, tak jak gdyby działo się coś strasznego. W oddali widzę pioruny, zbliża się burza, a po chwili czuję się trochę odprężona i uświadamiam sobie, że się denerwuję, serce wali mi coraz szybciej. Słyszę krzyk, przeraźliwy, tak straszny, że szarpie moimi bębenkami, wyszarpuje mi serce, upadam na kolana. Czuje ból, smutek, zmęczenie, wszystkie emocje, które kryły się pod paniką i determinacją dotarcia do celu. Zaczyna kropić, malutkie zimne krople oblewają mi twarz. Wstaję na nogi z trudnością. Wokół jest szaro, nic poza zamazanym obrazem. Ja płaczę. Ocieram oczy i widzę, jak wiatr, huragan szarpie drzewa, ptaki szaleją na wietrze, próbują z nim walczyć. Ja stoję i wpatruję się w niebo. Stawiam krok za krokiem, coraz bardziej rozpędzam się i zmuszam mięśnie do posłuszeństwa.
Biegnę, nie patrząc w tył. I... docieram. Jestem w starych ruinach zamku - z Internetu dowiedziałam się o nim, że jest to zamek rodu Ravenstor - Widzę dwie postacie, z ich budowy wynika, że to mężczyźni. Podchodzę bliżej. Są to dwie znane mi osoby, czuję... wiem, że jednym z nich jest Zack. Wiatr zaczyna targać mi włosy. Oni mnie nie dostrzegają. Kładę rękę na wisiorku, który zawsze nosiłam, czterolistna koniczyna z trzylistnymi wokoło siebie. W końcu widzę, jak jeden z chłopaków wyciąga sztylet z piersi drugiego. Pojawia się krew. Biegnę, zbliżam się. Krew jest wszędzie, odpycham z całej siły mordercę i podchodzę do leżącego. Jest odwrócony do mnie twarzą, szepcze coś i zamyka oczy. Z mojej klatki wydobywa się głośny i przeraźliwy krzyk. Odwracam się i patrzę na chłopaka. Dostrzega mój wzrok, przerażony, a zarazem zdziwiony.
"Nienawidzę cię."- mówię do niego, ale go nie zabijam. Dlaczego? Nie mam pojęcia.

I koniec, budzę się cała mokra. Najczęściej jest to godzina piąta. Później, całe dwie godziny, nie wiem z jakiego powodu, wypłakuję się w poduszkę.
Następnie Cooper, Michael, Kate, Rose i Jack dotrzymują mi towarzystwa, udaję, że ich słucham, dlatego by nie byli źli. A zresztą! Co mnie to obchodzi? Naprawdę myślę o tym śnie i o dżinie, który mnie zaatakował. Nikt poza Jack' iem i mną nie wie, co tam się naprawdę wydarzyło.
Przestudiowałam każdą z możliwych i racjonalnych, jak na moje życie, pomysłów i doszłam do tego:
Dżin mówił, że Zack, żyje, co może oznaczać, że chodziło mu o chłopaka zabitego z mojego snu, a ten drugi to jakiś jego morderca. A ten sen to moja przeszłość.
- Lucy, chcesz zostać sama?- pyta Jack, przerywając Rose, gdy ta opowiada o swoich dzisiejszych przeżyciach żywieniowych.
- Nie w tym sensie - powiedziałam, zwracając głowę w jego stronę. - Dziewczyny wychodźcie.
Rose i Kate wyszły oburzone, lecz zdążyły się zatrzymać w momencie, kiedy powiedziałam już następne słowa.
- No dalej - powiedziałam, poganiając Michaela i Coopera rękami.- No już podwijać kiece...
- Dobra, dobra - powiedział Michael odwzajemniając uśmiech.- Idę przypudrować nosek.- I wyszedł z gracją.
- Jack, zostaniesz?- pytam go przez śmiech.
Gdy wszyscy wyszli, pękając ze śmiechu, chłopak usiadł koło mnie na łóżku i wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę.
- Słuchaj... Pamiętasz sen, o którym ci mówiłam? - powiedziałam, już poważnie, poprawiając się na łóżku. Przytaknął, więc kontynuowałam.- Uważam, że ten cały Zack wcześniej umarł. Czuję przy nim coś, czego zazwyczaj nigdy nie doświadczam. Proszę cię pomóż mi, ja... Wariuję, muszę się dowiedzieć, gdzie jest i kim jest.- Zrozumiał. Równym krokiem ruszył w stronę drzwi, położył rękę na gałce.
- Pakuj się, jedziemy do Kalifornii - rzucił i szybkim krokiem wyszedł
Moja torba nie była pełna, wzięłam skórzany płaszcz, długie masywne buty na deszcz, dwie szare koszulki, skórzane spodnie, legginsy, rękawice bez palców, dwa rewolwery, pas noży, cztery srebrne shurikeny, gumę do żucia, apteczkę i trzysta dolarów.
Zastanawiałam się jeszcze nad pojazdem, miałam dżipa, Enduro albo harleya, ale ostatecznie chwyciłam kluczyki od mojego czarnego Enduro i wyszłam na plac.
Motor stał na środku, a Jack już na nim siedział., podeszłam żwawym krokiem i od razu usłyszałam jego podniecony głos.
- Mogę prowadzić? - Aż podskakiwał na siedzeniu. No cóż, a ja musiałam zepsuć jego entuzjazm.
- Nie - odpowiedziałam wolno i wyraźnie, wsiadłam na motocykl, jednym silnym kopem włączyłam silnik i odpaliłam starego druha.
- Masz przepustkę od szefa?- popatrzyłam się na niego zdziwiona.
- Chrzanić przepustkę. Mężczyźni...- westchnęłam, i włączyłam na max radio.- Amatorzy.

_____________________________________________
Mam nadzieję, że was nie zanudziłam na śmierć, oraz
że spodobał wam się ten kawałek.
Następna część we wtorek.
Kocham was.
Buźka :*
Wasza Az.

poniedziałek, 8 lipca 2013

4&.Sorki...

Męczyłam się sama ze sobą przez dobrych kilka godzin. Zack, Zack, Zack...
To imię męczy mnie calutki dzień, cały czas tylko o nim myślę.
- Puk, puk - odwróciłam szybko głowę w stronę drzwi, w których stanął Michel. - Obudziłem cię?- pyta bo przez cały dzień leżałam w łóżku i się zastanawiałam.
Taki ktoś jak Michael mógł brać pod uwagę, że spałam, Copper i Kate także mogli tak myśleć, nic dziwnego, że jeden z nich odwiedził mój pokój. Mój Kochany Kącik Spokoju. Jedyne miejsce, gdzie mogę pomyśleć, odpocząć, zająć się sobą, nie przejmować się choć raz sprawami łowców.
- Nie, tylko leżę - powiedziałam, zmuszając się do uśmiechu.
Leżałam na plecach, z jedną nogą wyprostowaną, a drugą skuloną, lewą rękę trzymałam wzdłuż ciała, a prawą trzymałam przy głowie, przeczesując włosy palcami.
- Aha, no bo widzisz... Jeremie cię woła - skrzywił się, wymawiając imię gościa, który nie przepada za nami, a my odwzajemniamy to uczucie.
- A co z Harrym?- pytam bez emocji.
- Szczerze? Jest w szpitalu, nie dał rady z jednym wampirem - powiedział, uśmiechając się, a po chwili zachichotał, a ja razem z nim. I wyszedł.

Po pół godzinie wyszłam ubrana w stary, czarny T-shirt, używane już i potargane dżinsy i czarne trampki z Pumy.
- Coś mnie ominęło?- zapytałam, żując gumę.
- O patrzcie, patrzcie panna Blackfire nagrodziła nas swoją obecnością - powiedział, z szyderczym uśmiechem Jeremie, klaszcząc w ręce.
Stałam na środku placu bojowego, przede mną stał 'szef'', a za nim moi kumple.
- Dobra, zróbmy to, co mamy zrobić i wracam do pokoju - powiedziałam beznamiętnym głosem, nie podnosząc ani odrobinę w górę kącików swoich ust.
- No więc jak co dzień, dziś są ćwiczenia obronne i atak - powiedział, odwracając się do innych.-  Lecz dziś dla odmiany będziecie walczyć z dwoma wampirami z Antarktydy.
- Że jak?- powiedzieli chórem.- Że co...?
- Schodzą z pola ci, którzy będą mieli poważne rany. Ale tylko tacy - zakończył mowę i zszedł do budynku kontrolnego.
- Zwariowałeś idioto?!- krzyknęłam.
Wampiry z najczęściej zimnych krain, to wygłodzeni mordercy, bez opanowania. Jak wiecie, na Antarktydzie trudno o pożywienie dla Eskimosów, a co dopiero dla dorosłego, ponadtysiącletniego wampira. I jeszcze transport z Antarktydy do Ameryki! Szaleństwo.
I wtedy z domku wyszedł Jack z bronią, nożami i amunicją. Wszyscy biegiem puścili się w jego stronę, oprócz mnie, ja tylko szłam w jego kierunku. Była pewna zasada, której nawet Jeremie musiał przestrzegać. "Walkę można zacząć tylko wtedy, gdy wszyscy mają broń.", a ja jej jeszcze nie  miałam. Podeszłam do Jack' a i wyjęłam pas z nożami, było ich dużo, każdy miał inne ostrze i tylko jeden był z drewnianą rękojeścią. Wzięłam także moją ulubioną broń, paraliżującą broń maszynową, którą przewiesiłam przez ramię, i dwie poręczne bronie do paska.
Gdy wszyscy stali uzbrojeni po uszy, z kamizelkami i gotowymi opatrunkami, Jeremie włączył pole elektromagnetyczne i wypuścił z domku wampiry.
Poszły prosto na nas, przez chwilę wyobraziłam sobie, że nie przeżyjemy, i co wtedy? Jak to dalej się potoczy?
Odgoniłam te myśli i zaczęłam strzelać, najlepiej celować w głowę, bo jej utrata spowoduje natychmiastową śmierć wampira.
Pudłowałam i trafiałam raz za razem, naciskając kolejno spusty broni krótkiej, myśląc:
Lewa, prawa, lewa, prawa, lewa, prawa... Magazynek... I znów lewa, prawa (i tak w kółko).
Aż w końcu cel był zbyt blisko, wyciągnęłam nóż, a tak konkretnie drewniany i wbiłam go w miejsce serca.
Nagle, kątem oka widzę, jak drugi atakuje Coopera. Chłopak odpycha potwora maszynówką, a inni strzelają w plecy.
Wyprostowałam się, wzięłam do ręki nóż, rzucając go w stronę wampira. Odcięłam mu ucho. Wkurzony odwrócił się, trzymając ręką zranione miejsce. Zobaczył, jak wzruszam ramionami i domyślił się, zaryczał i ruszył w moją stronę.
- Sorki, chciałam trafić między oczy - powiedziałam, uśmiechając się.
Przyśpieszył. Objęłam rękoma karabin i zaczęłam rytmicznie naciskać: ręka, brzuch, broda.
Wampir upadł i zaczął dygotać.
Niepostrzeżenie z drzwi domku wyszedł trzeci wampir.
- Jeremie! Powiedziałeś, że będą dwa wampiry! - powiedziałam.
- Nie powiedzieliście, że się zgadzacie - odpowiedział przez mikrofon.
Wkurzyłam się. A mnie się nie wkurza.
Podeszłam do domku kontrolnego, otworzyłam drzwi, złapałam za ramię Jeremiego.
- Teraz ty się pobawisz - uśmiechnęłam się złowrogo.
Wyciągnęłam go, rzuciłam w wampira nożem. Wkurzony, jak zawsze odwrócił się i zobaczył 'szefa'.
Okrążyłam domek, wyciągnęłam jakąś rurę z dachu, wsiadłam na mój motocykl i zapaliłam go jednym kopem, wyciągnęłam przed siebie rurę i wyjechałam na plac.
Jeremie leżał na ziemi, nawet niedraśnięty, a wampir zmierzał w kierunku moich kumpli.
- Ej, kukło! Chodź się pobawić!- krzyknęłam, zwracając uwagę kumpli jak i wampira.
Włączyłam silnik i nacisnęłam gaz, mierzyłam się oko w oko z wampirem i rurą ścięłam mu głowę.
Jego ciało upadło bezwładnie na suchy piach, a wiatr owiał jego ściętą głowę.
Ja zeszłam z motocykla i usłyszałam śmiech przyjaciół.
- Ej, patrzcie! Jeremie zemdlał - powiedział przez chichot Cooper. - A ty, będziesz miała przesrane - wskazał na mnie.
- Teraz wie, czym jest adrenalina - powiedziałam, włączając się do śmiechu.

Tak dostałam karę, dwa tygodnie w ogóle mam nie wychodzić z 'bazy' i dzięki temu mam kupę czasu na przemyślenia.
Powoli minął mi już czas kary, a ja nadal nie wiem, kim jest ten cały Zack.
Do pokoju wchodzi bezgłośnie Cooper, ja siadam na łóżku i wpatruję się w niego.
- Hej mała, jak się trzymasz?- pyta ostrożnie, siadając obok mnie.
- Dobrze, dzięki - odpowiadam.
___________________________________________
Hejka kochani.
Po pierwsze cieszę się, że to ktoś jeszcze czyta.
Mam nadzieję, że was nie stracę kochani.
Kocham was wszystkich
Buśka :*
Wasza Az.

piątek, 5 lipca 2013

3&. Bardziej obrzydliwy.

Gdy weszłam wgłąb budynku, uderzył mnie w nozdrza okropny smród stęchlizny i kurzu unoszącego się w powietrzu. Lecz nie przejmowałam się tym, tylko ruszyłam w stronę zbiega, marszcząc nos i zostawiając w tyle kumpli.
Biegłam przez sklep, nie odrywając wzroku od miejsca gdzie znikł jakiś facet. Półki, stoliki i produkty leżące wszędzie, nie odciągały mojego wzroku od konkretnego miejsca.
W końcu dobiegłam, z obrzydzeniem na twarzy. Przeskoczyłam przez brudne okno i wylądowałam na suchym piasku, który leżał na kamiennej ścieżce.
- Piękna Lucy, może mnie pamiętasz? Zabiłaś moją siostrę i brata, nie oszczędziłaś nawet rodziców - powiedział miękki głos, a zaraz po nim nieznany targi bas.
- Tyle złego uczyniłaś - mówi.- Powstałaś ze światła i ziemi, a umrzesz jak zwykła śmiertelniczka z ręki dżina. Czy to nie smutne? - spytał, ciągle chodząc w kółko i z powrotem.
- Walcie się - powiedziałam, ciężko wstając z brudnej ziemi. Miałam brudne, moje ręce kleiły się od kurzu, a po chwili dostałam mocno czymś w głowę.
Ała!
Zawołałam w głowie z bólu.
Przygryzłam dolną wargę, tak mocno, że poczułam metaliczny posmak krwi, okręciłam głowę w bok na ziemię, gdzie upadł tajemniczy przedmiot. Cegła. Dostałam cegłą w głowę?! Tego już za wiele.
Wstałam o własnych siłach i o dziwo niczym nie dostałam ponownie.
- Silna, harda i nieugięta, taką cię zapamiętałem - powiedział z uśmiechem mówiącym "daj spokój i tak umrzesz", lecz po chwili spoważniał.- Słodka Lucy, niestety przybyłem tu z misją...
- Co ty, a ja mam ochotę rozerwać ci łeb - powiedziałam szorstkim głosem, próbując chociaż udawać zadowoloną.
- Och, misja ta polega na zabiciu ciebie, oraz twoich przyjaciół, ptaszyno - powiedział, wpatrując się w swoje buty a następnie podniósł głowę, wysłał mi całusa i uśmiechnął się złowrogo - Tak mi przykro.
- O, to może zróbmy tak: ja zrobię z twojej głowy jajecznicę, a jego kośćmi ozdobię sobie spodnie- wskazałam na wampira, którego ścigałam dwa lata, a jego rodzinę zabiłam dawno temu. - A twoja misja nie zostanie wypełniona i nie będziesz musiał się martwić, co potem - kontynuowałam, po czym zwiędły im uśmiechy i pozostał grymas złości, a ja uśmiechnęłam się promiennie na ten widok.
Podeszłam do nich. Facet, który gadał o jakiejś dziwnej misji był wysoki i miał ponad dwa i pół metra. Był to przystojny dżin o niebieskich oczach. A wampir, no cóż... Widziałam jego gębę już z tysiąc razy - blady, jak ściana, zielone oczy z szarymi wypustkami, kości policzkowe o drabinkę wysunięte i rude włosy z jasnymi refleksami.
Spojrzałam im po twarzach, aż w końcu się nie powstrzymałam i wymierzyłam z całej siły wysokiemu w twarz, zachwiał się i upadł na piach, który rozsypał się po bokach. Następnie w ostatniej chwili uniknęłam ciosu wampira, szybko wyjęłam nóż i wbiłam w miejsce serca. Wiem że to go nie zabije, ale unieruchomi chociaż na chwilę i spowolni.
Stałam nad nimi, gdy w końcu wysoki, jak mamut chłopak wstał powoli, znikł i pojawił się u mojego boku. Wyciągnęłam drugi nóż, który dostałam od Jack' a. Tym razem jednak on mnie powalił i potężnym butem przygniótł mi klatkę piersiową, ja upuściłam nóż i próbowałam odepchnąć od siebie jego podeszwę, by się uwolnić.
- No to mała, teraz ja stawiam warunki.- Zaśmiał się szatańsko i przycisnął mnie mocniej do ziemi. Brakowało mi tchu i właśnie wtedy przypomniałam sobie o sztylecie, który zawsze nosiłam przy bucie.
Wyprostowałam się, skuliłam nogi, błyskawiczne go wyciągnęłam i wbiłam w unieruchamiającą mnie stopę.
Mężczyzna upadł z potężnym hukiem na kamienną drogę.
- O nie, to ja nadal jestem królem na szachownicy. I wiesz co? Jesteś bardziej obrzydliwy od ślimaka rozjechanego przez tira - powiedziałam i naplułam wprost w jego nogi.
- Lucy...- wyjąkał olbrzym.- Jeżeli chcesz wiedzieć, to Zack żyje.- Uśmiechnął  się i zniknął, jak dym.
Przez dłuższą chwilę patrzyłam się głupio w to miejsce gdzie zniknął wielkolud, a później moje tępe spojrzenie utkwiło na butach.
I milion pytań, na które chciałam znać odpowiedź. Kto to był? Czemu chciał mojej śmierci? Dlaczego myślał, że chcę wiedzieć czy Zack żyje? I w końcu, kim jest Zack?
Choć mówi mi coś to imię wciąż nie wiem, kto to. W głowie wciąż utkwiło mi zdanie, że Zack żyje.
- Lucy!- usłyszałam głos Michaela, który odciągnął mnie z namysłu.
Podniosłam nóż, który upadł mi wcześniej na ziemię i podeszłam do wampira, który leżał na drodze obsypanej beżowym piaskiem.
- Lucy, jesteś cała, przepraszam...
- Wszystko w porządku, nie przepraszaj, tylko zrób coś z tym wampirem - powiedziałam beznamiętnym głosem.

Całą drogę przebyliśmy w ciszy. Okazało się, że Kate i Jack' a zaatakował jeszcze jeden wampir i dlatego mi nie pomogli.
Gdy dojechaliśmy do 'bazy', czyli mojej starej budy, nic nie mówiłam tylko poszłam do swojego pokoju.
Choć miło było patrzeć na łóżko, poduszkę i pościel, to musiałam coś zrobić, żeby przypomnieć sobie wszystko.

Mój pokój może nie był wspaniały i piękny, ale wytrzymywałam.
Był mały: łózko z szafką nocną mieściły się w lewym rogu, w prawym było stare zniszczone biurko z szarym, już nieokręcającym się krzesełkiem i zużytym już trochę latami laptopem. Przy dębowych, podrapanych drzwiach, po prawej, stał wieszak na kurtki, a z lewej strony wysoka szafka na ubrania.

Dziś siedziałam przed komputerem bardzo długo. Szukałam czegoś, choć nawet nie wiedziałam dokładnie czego, oraz leżałam na łóżku z opatrunkiem na głowie.
________________________________________________
Kochani, cieszę się z waszych odwiedzin i komentarzy.
Następny post będzie w poniedziałek.
Życzę weny mojej idolce A Alexie.
Oraz pozdrawiam moich obserwatorów.
Kocham was.
Buźka :*

środa, 3 lipca 2013

2.& Kim jesteśmy?


 "Kim naprawdę jesteś sam się przekonasz."

Po incydencie z gościem, mówiącym po francusku, choć nikt go o to nie prosił, wszystko się zmieniło. Całe moje życie. I już nie mogłam tak po prostu zabijać wampirów, jak to robiłam wcześniej.
Pojechaliśmy jeszcze do Rose i Kate, żeby zabrać je na małe polowanie.
Jeździliśmy do starych fabryk, opuszczonych miasteczek, ale o dziwo znaleźliśmy ledwie dwa wampiry, dodatkowo zabite.
Przejeżdżaliśmy obok starego sklepiku daleko, około stu kilometrów od najbliższej stacji benzynowej i coś przykuło moją uwagę. A raczej ktoś przykuł.
- Czekaj, zatrzymaj się tu - powiedziałam do kierującego motocykl Enduro, Michaela.
Zatrzymał się i spojrzał.
- Co się stało?- spytał szeptem, nie spuszczając oczu ze wskazanego mu miejsca palcem.- Co tam jest?
- Chyba raczej kto tam jest - poprawiłam równie cicho, jak on.
- No więc?- rozłożył ręce, dając mi znak, że nie rozumie.
Wstałam ostrożnie z motocykla, ściągając przy tym kask.
Wiedziałam, że Michael, odprowadza mnie wzrokiem i wiem że będzie zły na siebie że nie umie mnie zrozumieć.
- Nie wiem, kto to, ale wiem że tam jest -  powiedziałam trochę głośniej, coraz bardziej wściekła.
- Lucy?- spytał Cooper, podjeżdżając quadem, z Rose na tylnym siedzeniu. - Co ona robi?- zapytał Michaela.
Przewróciłam oczami, byłam wkurzona na maksa. Odwróciłam się na pięcie i powiedziałam:
- Moglibyście przymknąć mordy?! Chyba że chcecie oberwać od dziewczyny - odwróciłam się ponownie do zniszczonego sklepu z nożem w ręku.
Dach był spadzisty z dużymi dziurami, ściany były brudne i pomalowane farbami z różnymi obrzydliwymi napisami typu: H.W.D.P., itp. Okna tu były powybijane i okurzone, resztki szkła leżały bezradnie na kamiennej dróżce. Drzwi były otwarte.
Gdy byłam naprzeciwko drzwi, Michael i Cooper kłócili się kto zostaje, a kto idzie ze mną.
W końcu Kate i Jack, wzięli noże i pistolety, biegnąc w moją stronę.
- Masz - powiedział cicho Jack, podając mi nóż.
Wzięłam go i trzymałam dwa w ręce.
- Dzięki - powiedziałam.
- Ej, Jack myślałem że chcesz zostać sam na sam z Kate - powiedział Cooper, uśmiechając się szyderczo.
- A jeśli ty chcesz, to moja noga może się zaraz bliżej poznać z twoją dupą - powiedziałam odwracając się i udając podekscytowanie z uśmiechem na twarzy.
- Okej - powiedział, podnosząc ręce w obronnym geście.
Ruszyłam w stronę sklepu, razem z Kate i Jack'em. Gdy weszliśmy do środka usłyszałam łomot i dźwięk wybitej szyby.
- Stój!- krzyknęłam.
_____________________________________________________
Kochani wybaczcie, że tak krótko to opisałam.
Obiecuję, że jutro będzie następna cześć. (Taki BONUS)
Pozdrawiam wszystkich moich obserwatorów, i życzę im dużo weny.
Kocham was.
Buźka :*

poniedziałek, 1 lipca 2013

1&.Nadchodzi nowa era.


"Przeszłości nie da się zmienić, ale przyszłość wygląda całkiem nieźle."

Po paru godzinach dojechałam motocyklem Enduro w czarnym kolorze, do mojej 'siedziby'.
Stara chałupa, wynajęta przez 'szefa', na odludnym miejscu przy starym, ale działającym tartaku. To miejsce zawsze działało na mnie w specyficzny sposób. Nie potrafiłam tam wytrzymać. Dlatego zawsze mam przy sobie kumpli i kumpele.
- Lucy, Lucy, Lucy... To już piąty raz w tym roku, a ja nadal muszę czyścić ci konto - odezwał się starym, chrapliwym głosem Jeremie, nasz 'szef'. Jeremie przewodził naszej ekipie, zabijającej wampiry.
- To twój problem, nie wywalisz mnie - powiedziałam, podchodząc do niego i plując mu 'niechcący' w twarz.
- A skoro mowa o wywalaniu, to musi ktoś wylecieć i ty go załatwisz - powiedział, robiąc zadowoloną minę. Podniósł dłoń do twarzy i ją wytarł.
- O nie! Harry miał to robić w tym roku. Taka była umowa - sprzeciwiłam się, patrząc mu w oczy i szczerząc się w uśmiechu.
- Moja droga, to ja tu wydaję karty, a jeżeli zaraz nie weźmiesz się do roboty, to...
- To co? Wylejesz mnie? Nie dasz rady - powiedziałam pewnie, przeszywając go wzrokiem.
- To będziesz mieć spore problemy, a przy okazji sprzątnę ci tego Ethana, rozumiesz? - To nie było pytanie, to była groźba. A mnie się nie grozi.
Ethan to mój niczego nieświadomy brat. Ma ułożone życie daleko stąd ze swoją żoną Charlotte, miłą brunetką. Ma z nią dwójkę dzieci: dziewczynkę Julie i synka Paula. Brat pracuje jako lekarz, jest szczęśliwy i nie mam zamiaru psuć mu życia.
- Jeżeli tylko go tkniesz...
- To co? To co mi zrobisz? Zabijesz mnie?- spytał szyderczo, łapiąc mnie za podbródek.
- Nie. Wynoszę się z tej budy!- krzyknęłam, wyrywając się z jego uścisku, zakładając kask i wskakując na motocykl. - Jack, jedziesz, czy zostajesz?!- krzyczę, wołając jednego z moich kumpli.
- Jestem - mówi, wskakując na Enduro. - Mogę dziś prowadzić?- pyta, robiąc słodką minę.
- Masz sprzęt?- pytam, wiedząc, że odpowie twierdząco.
- Jasne, to mogę?- pyta ponownie, nie odpuszczając.
- Dobra - mówię, wstając i przesiadając się do tyłu. - Masz - dodaję, podając mu kask.
Oplatam go ramionami w pasie i kładę nogi obok jego.
- Tylko nie ciesz tak mordy, dobra?- mówię, ostrzegając go.- To tylko ten raz.
- Okej.
- I nie myśl o tym.
- Nie no, tak się nie da - mówi, puszczając kierownicę i uśmiechając się przy tym.
- Dobra, myśl sobie co chcesz, ważne żebym tego nie wiedziała - mówię, także unosząc jeden kącik ust.- A ty Jeremie, sobie uważaj, bo nie wiesz z kim zadzierasz - mówię, słysząc już odgłos silnika i czując kłąb dymu wydobywający się z rury. A na koniec szepczę jeszcze do ucha Jack' a: - Jedź ostro, kochany.
________________________________________________

Pędziliśmy tak szybko, że nie widziałam znaków, ale jeździliśmy tą drogą tak często, że mamy to wyuczone na pamięć. Zmierzaliśmy do opuszczonej stacji kolejowej, gdzie mieszkają dwie osoby - Cooper i Michael.
Gdy dojechaliśmy, czułam że coś jest nie tak.
- Jack, dawaj pałkę i shotgun (czyt.szotgan- dop, od autorki) - mówię szeptem, wyciągając rękę po narzędzia.
- Po co?- pyta, podając mi broń.
Przyczepiam pałkę do paska i przewieszam broń przez ramię, trzymając strzelbę na wprost.
Idę w stronę domku, gdy nagle ktoś z całej siły uderza mnie w brzuch.
- Lucy!- słyszę krzyk Jack' a.
Próbuję wstać, co mi się udaje. Wymierzam w czarną plamę, rozmazaną przez łzy i naciskam na spust. Słyszę jęk, możliwe, że to coś to wampir. Strzelby są ze srebra, oblane święconą wodą i z drewnianym czubkiem. Maksymalna pewność, że każdy krwiopijca padnie.
- Lucy, Jack!- słyszę głos Cooper' a.
Ktoś mnie łapie, ma gołe ramiona, są chłodne i umięśnione, podnoszę głowę i  widzę już nieogolonego Michaela.
- Nic ci nie jest?- pyta, kładąc mnie ostrożnie na ziemi.
Michael to przystojny facet, nawet bym się skusiła, gdyby nie to że mam urazę do mężczyzn, jeżeli chodzi o miłość. Niebieskie oczy, chabrowe włosy i kwadratowa szczęka.Niezłe ciacho.
- Nie nic, ale trochę boli mnie brzuch - powiedziałam, uśmiechając się.
- No jasne, dostałaś porządnie metalową rurą po żebrach - powiedział, śmiejąc się.
- Co cię tak bawi?- pytam trochę za ostro.
- Nic, tylko masz ładny brzuch - poczułam, że mam odkrytą bluzkę, a po chwili jego dłoń na mojej skórze. Niespodziewanie z moich ust wydobył się jęk.- Będzie niezły siniak.
- I co z nią?- pyta Jack, a po chwili podbiega Cooper.
- Nic - mówię, podnosząc się powoli i krzywiąc twarz z bólu. "Niezły siniak" to będzie obrzydliwy siniak.
Gdy wstałam, od razu zadałam sobie podstawowe pytanie:
- Co to było?- pytam.
- Trafiłaś chyba cywila - mówi Cooper.
- Nie to nie cywil, nie uniósłby kilkutonowej rury - odpowiada Michael, podtrzymując mnie jeszcze przez chwilę.
- Zaraz zobaczymy tego gnojka - jęczę i idę kulejąc w stronę napastnika, wyciągam metalową pałkę. Po chwili stoję nad nim i pluję na niego. - I co sztywniaku? Taki jesteś teraz odważny?- pytam, patrząc na zwijającego się z bólu chłopaka.
- Przestań pro...proszę - wyjąkał cicho.
- Po co? Takie pijawki, jak ty już dawno umierają, dzięki tej strzelbie, a ty jeszcze żyjesz. Jak?- pytam.
- Nie jestem wampirem, idiotko - mówi, uśmiechając się złośliwie. - Jestem czymś gorszy. Słyszałaś o nowej erze? Ona już nastaje.
- Po pierwsze nie mów do mnie idiotko, farfoclu - grożę mu - a po drugie, jaka era?
- Une nouvelle ère. Guerre, tombé du divin et chaud avec le froid - mówi, uśmiechając się szyderczo.
- Co on tam mamrocze, Cooper? - wołam przyjaciela, który jako jedyny studiował na uniwersytecie wszystkie języki świata.
- To francuski - mówi i zaczyna tłumaczyć: - Nadchodzi nowa era. Wojna, upadłych z boskimi i gorących z...zimnymi - przeciąga wyraźnie niepewien.
W głowie zaczyna mi się wszystko układać, od lat nie wiedziałam kim jestem oprócz imienia, nazwiska, wieku i miejscowości, w której rzekomo się urodziłam. Teraz wszystkie dziury, niedopowiedzenia, wszystko się dopełniło.
- Kiedyś byłam dżinem, ale upadłam - szepczę do siebie przez zaciśnięte zęby.
Vous êtes la clé, la dernière gin tombé - wyszeptuje, krzywiąc usta w strachu.
- Lucy? On mówi, że jesteś jakimś kluczem, ostatnim upadłym dżinem?- mówi Cooper.

Nagle w głowie ukazały mi się słowa, które słyszałam już kiedyś; w dniu swoich narodzin:
Czas na zemstę, na bitwę życia i śmierci. Światłość się zjednoczy, ciemność zbiera armię. Gdy dojdzie do tej godziny, klucz musi zdecydować kto wygra, światłość, czy ciemność. Miłość, zdrada. Czy rozsądek i przyjaźń.
Niebezpieczna śmiertelniczka, Klucz.

- Niemożliwe - wyszeptałam.
- Lucy?- w głosie Michaela było słychać niedowierzanie i strach.
- Chłopcy, czas na polowanie- mówię, obracając kij wokoło ręki.- Pozbijamy trochę złych dup.
_____________________________________________

No to kochani, proszę
Komentujcie.
Następna część w czwartek.
Buśka :*