środa, 14 sierpnia 2013

11&.Śmierć nie jest dla mnie.

 "Przemyśl to."

Ból był nie do opisania, ale to co po nim nastąpiło:

Jasność pochłaniała wszystko, raziła i paliła w oczy. Ale spokój i cisza sprawiały, że z tego miejsca w ogóle nie chciało się wyjść.
Nagle cała jasność osłabła, zobaczyłam niebo, czyste, prawdziwe i żywe.Na środku stała postać, ta sama którą widziałam w wizji, piękna, niebiańska, o błękitnej skórze.
- Witaj ponownie.- powiedziała delikatnym i aksamitnym głosem, a jej usta jak lazurowy błękit nieba, złożyły się w uśmiechu.
- To jest niebo?- zapytałam radosnym głosem, choć wiedziałam, że tak naprawdę chcę pozostać na ziemi. Dla przyjaciół. Dla Zack' a.
- Nie.- zaprzeczyła.- Potrzebujemy cię Lucy i dlatego zdecydowaliśmy...
- My?- przerwałam jej, choć wiedziałam, że chodzi o Trois. Czyli trzech najważniejszych przywódców dżinów. Jednym z nich był Urhan. Dżin którego spotkałam, uciekając od Zack' a.
- Trois, zdecydowało,- kontynuowała.- że nie możesz umierać, jesteś jedną z najpotężniejszych dżinów, z wybranych, bez ciebie nikt sobie nie poradzi. Wysłaliśmy do ciebie pewnego dżina, z Trois. Zostaliśmy tak że poproszeni, o jednego z ifritów, o pomoc, tobie.- powiedziała, unosząc głowę ku górze, na znak dumy. Wiedziałam o kogo jej chodzi. Zack się poświęcił, wiedział że gdy tam pójdzie mogą go zabić, ale tam poszedł. Dla mnie.- I ze względu na tego chłopaka, też.- szepnęła prawie niedosłyszalnie.
Na policzku poczułam chłodną i delikatną łzę, starłam ją szybko, a wraz z łzą zniknęła tak że jasność.

Obudziłam się w objęciach Zack' a, cała złość kipiąca ze mnie do niego przeminęła. Ruszyłam ramionami tak ty odciągnąć się od niego. Spojrzał na mnie, ze łzami w oczach.
- Ona żyje!- krzyknął za siebie, za chwilę podbiegł Jack.
Zack płakał za mną. No jasne, przecież mnie kochał.
Chłopak wstał, otarł łzy i odszedł o krok.
- Dobrze...wierz...mam...- westchnął i położył dłonie na twarzy.
- Pomożesz mi wstać?- spytałam, podając mu dłoń i obdarzając go uśmiechem. Zack, ze zdziwioną twarzą złapał podejrzliwie moją rękę i podniósł mnie.- Dziękuję.- powiedziałam.- Za wszystko.- dodałam szeptem, a Zack już się rozpromienił.
- No dobra, wybaczcie, że wam przerywam, ale czemu nie oddychałaś?- zapytał mnie, przechylając głowę w bok. Jego czerwone oczy były podejrzliwe i ciekawskie.
- Nie żyłam. Ale ostatecznie i dzięki Trois i dzięki Zack' owi, dali mi drugą szansę.- powiedziałam wpatrując się w swoje stopy.
Czemu tak łatwo poszło? Czemu nic z tym nie zrobiłam? Czemu wszystko ze mnie wyleciało?
Tyle pytań się kłębiło, a tak mało czasu było na ich odgadnięcie. Tak wiele zaczętych, w których była choć jedna odpowiedź, a wciąż tak mało wiemy. Nigdy nie odsłonimy wszystkich zagadek, ale za to znajdziemy główną odpowiedź. Tylko że czasami ta jedna nie odnaleziona zagadka, może wszystko zmienić.Wszystko.
Nagle Jack rzucił mi się w objęcia. Mogłam go odepchnąć i powiedzieć coś w rodzaju 'Pogrzało cię małolacie?', ale zdecydowałam odwzajemnić uścisk. Ale tylko przez chwilę, bałam się, że popłacze się w moich ramionach.
- Okej, jeszcze tego brakowało, żebyś mi się rozpłakał.- powiedziałam z udawanym uśmiechem, opychając go lekko od swojego ramienia.
- Czyli ty i Zack, już jesteście po przyjacielsku.- spytał, ja zerknęłam na niego, na Zacka, a następnie spuściłam wzrok na polną ziemię, na której wyrastały zielone źdźbła trawy.
- Nie powiem t a k, ani nie powiem n i e. P prostu...- po prostu...to...to jest jak z tą trawą, potrzeba czasu by urosło to zaufanie ponownie, pomyślałam, jak mam im to wyjaśnić? Nie mogłam od tak nagadać im o trawie, biorąc pod uwagę moją ufność, oraz to, że mam swoją godność i nie będę tłumaczyć komuś na czym polega zaufanie.- Potrzeba mi czasu.
- Rozumiemy cię.- powiedział Zack, opuszczając głowę. Chciałam podejść uściskać, pocałować, przeprosić, ale to podpowiadało mi serce, a ja musiałam kierować się rozumem, czyli nie ruszać się z odpowiedniej odległości. Na tym polegają narodziny zaufania.

_____________________________________________________

Moi kochani wybaczcie, że tak krotko, ale muszę poświęcać czas na trzy blogi.
Zapraszam was na mój nowy, czyli:
http://light-under-heart.blogspot.com/
Miło bedzie gościć nowych obserwatorów, oraz czytać nowe komentarze.
:** Wasza Az

czwartek, 8 sierpnia 2013

10&. Prześladowca.


"I nie opuszczę cię, aż do śmierci"

- Lucy, ty musisz zrozumieć, ja cię kocham, nigdy bym cię nie zranił.- próbował mnie przekonać Zack, gdy ja szybko i energicznie zbierałam swoje rzeczy z łazienki. Ogarnęłam tak że potłuczone i zepsute przedmioty, zniszczone przez naszą walkę.
On nadal myśli, że mu ufam? Łudzi się, że mu wybaczę? Nie traci nadziei?- spytałam sama siebie, chciałam mu je zadać, lecz do pokoju wkroczył Oliver, z komunikatem:
- Zadzwoniłem do Luck' iego, powiedział że za chwile będzie na miejscu i że się nią zajmie.- jego oczy wskazywały na powagę, usta przykrywał uśmieszek pogardy, a rozluźnione mięśnie na to, że nie da mi wyjść.
- Co?! Mówiłem, żebyś nie dzwonił.- wściekł się mój były.- Lucy, przepraszam cię. Wydostaniesz się, coś wymyślę.- powiedział, prędzej do siebie niż do mnie, złapał się jedną dłonią za skronie, a drugą na biodro, przystając.
- Poradzę sobie.- wypowiedziałam te słowa z trudnością, gdyż wcześniej, nie zdawałam sobie sprawy, jak mocno Oliver złapał mnie za gardło, najprawdopodobniej uszkadzając struny głosowe.
- Zack, to wygnaniec, już dawno powinien zginąć.- przerwał, po chwili ciszy chłopak, wyprostował się, wyciągał sztylet z pasa i dodał:- Jeśli ty jej nie zabijesz, to ja to zrobię.- nie zdążył nawet drgnąć po tych słowach, gdyż został zatrzymany, zręcznym chwytem przez Zack' a.
- Przestań!- krzyknęłam, rzucając białą wazą o podłogę i pochłaniając ich obu spojrzeniem.- Zack, Oliver, dajcie mi święty spokój!- byłam naprawdę wściekła, dlatego zdziwiłam się, że jeszcze, nie skoczyłam na nich. Miałam ich dosyć, dosłownie.
Oboje z przerażeniem, a jednocześnie zdziwieniem spojrzeli na mnie.
- Jesteśmy zupełnie z dwóch innych światów. Wy z wygnanych, przeklętych. A ja z wybranych i boskich.- Najwięcej to miało tyczyć się Zack' a.- Jeżeli staniecie mi na drodze, to zginiecie. Ale jeżeli Wielki, zdecyduje to możecie wrócić.
- Halo, jesteś wygnana, nie jesteś boska, już nie.- powiedział próbując się wyrwać.
- Chciałeś powiedzieć 'jeszcze nie jesteś'.-uśmiechnęłam się.- Czuję jak wracają do mnie siły.- skłamałam, ale podziałało, Oliver zadziwiony zastanawiał się nad czymś, a Zack spojrzał na mnie smutno.
- Już za późno nie wyjdziesz, drzwi są zastawione przez ifrity.- powiedział szatyn wchodzący do pokoju hotelowego, dzierżącego sztylet w ręku.
Wyglądał na trzydziestkę. Włosy krótko ścięte, ubrany w szare spodnie i czarny podkoszulek, nie miałam czasu się dokładnie mu przyglądać. Przygotowałam się do uniku i spojrzałam złowrogo na przybysza.
- Nie, Luck, nie zrób jej krzywdy.- krzyknął Zack, jego mina przerażona, jednak chłopak zignorował go i pobiegł w moją stronę, padły trzy ciosy nożem. Pierwszy nietrafny, drugim trafił w lewy bok, a trzeci znów pudło. Poczułam przeszywający ból i kurcz mięśni. Luck z wymachem kopnął mnie jeszcze w szczękę i odskoczyłam w tył, próba wstania nic nie dała, spowodowała tylko dodatkowy ból, co w tym monecie było najmniej pożądane.
- Zabijałem już takich jak ty, jestem dość wyszkolony.- wyjaśnił, przyklękując przy mnie. Błąd. Zachichotałam, co go zirytowało.- Z czego tak rżysz?- zapytał, uderzając mnie w plecy.
- Błąd, błąd, błąd...- powtarzałam, aż w końcu zebrałam siły, czubkiem głowy uderzyłam go w nos, a gdy podniósł się od bólu, przykładając dłonie do twarzy, przewróciłam go kopniakiem w nogi.
Wstałam, niepospiesznie, złapałam za torby i wyskoczyłam przez okno.
Gdy to robiłam, ani razu nie spojrzałam w stronę Zack' a.
Na dole nie było, aż tak ciężko, gdyż Jack już na mnie czekał. Odpaliliśmy motocykl i niepostrzeżeni wymknęliśmy się na drogę.

***
Jechaliśmy przez dłuższy czas.
Nie mówiłam nic Jack' owi. Nie wiedziałam, czy mam się przejmować tą raną, ani Zack' iem.
Jechaliśmy przez dłuższą chwilę od ostatniego postoju, gdy w drodze...osłabłam. Motocykl zjechał z drogi i wpadł w poślizg. Na końcu z łomotem uderzył w znak.
- Lucy! Lucy, nic ci nie jest?!- wrzeszczał przerażony Jack, szturchając mnie. Widziałam jak przez mgłę, a słyszałam słabo i niewyraźnie. I wtedy chłopak natrafił na miejsce przebite nożem, jęknęłam.- Boże, Lucy, co ci się...?- zrozumiał.- Ja prowadzę.
- N...ni-e.- próbowałam zaprotestować, ledwo łapiąc oddech. Nie odpowiedział, po prostu się wepchał.
Reszty nie pamiętam, dopadł mnie sen.
Gdy się obudziłam, moje oczy były zamazane, a dotyk, w ogóle nic nie czułam prócz bólu.
Podparłam się na łokciach, zamrugałam kilkakrotnie i rozglądnęłam się. Leżałam na trawie w polu, motor niedaleko mnie, Jack siedział naprzeciwko mnie, odwrócony tyłem, taki znudzony, że zaczął obrywać trawę.
Wstałam powoli i podeszłam do chłopaka.
- O śpiąca królewna odżyła, brawa dla niej.- zażartował, a na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Usiadłam przy nim i  oparłam głowę o jego ramię, tak że stykaliśmy się bokami. Poczułam jak jego mięśnie się naprężają.
- Ile spałam?- zapytałam tak zmęczonym głosem, że aż się przeraziłam.
- Padłaś dwanaście godzin temu, moja droga panno.- powiedział tak sztywno, że moja twarz znów wróciła do poprzedniego stanu, smutku.
- Boisz się mnie, wstydzisz, czy o co ci chodzi.- spytałam zdezorientowana i smutna.
- Nie, po prostu...opatrzyłem ci ranę, nie boli?- o nie, zmienił temat, a to znaczy...coś poważnego.
- Jaack...o co ci chodzi?- zapytałam ostrożnie i powoli, przekręcając powoli głowę.
- Nic, nic poważnego.- zapewnił, lecz bez większego przekonania, skarciłam go wzrokiem, co zauważył.- powiem ci pod warunkiem, że nie będziesz wściekła, nie...nie zrobisz mi nic złego, rozumiesz?- upewnił się, skinęłam głową.- No bo ja...ja...yyy...rana ta którą masz, wdała się poważne zakażenie, ale nie taka zwykła, bardzo dziwna i...i zadzwoniłem po Zack' a.- powiedział szybko, odwrócił się i poszedł w stronę motocykla, a mnie zostawił zamurowaną.
- Coś ty zrobił!?- wściekłam się, przez chwilę siedziałam i wsłuchiwałam w kroki, nie tylko jego.
On tu już jest.- pomyślałam. Odwróciłam się szybko, co sprawiło ogromny ból i ujrzałam tego zdrajcę.
- Lucy? Jesteś ranna.- to nie było pytanie.- Pokaż to, pomogę ci.- zakomunikował dość głośno, jak gdybym była ułomna.
- Nie. Nie! Nie!- zaprotestowałam tak samo jak mój lewy bok. Powstrzymałam się od krzyku i ruszyłam biegiem w odwrotnym kierunku od Zack' a.- Nawet mnie nie tknij!- ostrzegłam gdy słyszałam jego bieg za sobą. A jednak odważył się mnie złapać, zawiązał z tyłu moje ręce sznurem. Przerzucił sobie przez ramię i zaniósł do motocykla.- Puść! Zostaw! Nie ruszaj mnie! Ach!- kopałam, biłam, wyrywałam się, ale i tak nie dawał za wygraną. W końcu położył mnie na ziemi. Jack trzymał mi ręce, a Zack usiadł mi na biodrach.
W tej niezręcznej dla nas obu pozie, jeszcze bardziej chciałam się wyrwać.
- Okej, chcę tylko zerknąć, co się stało.- odkrył kurtkę, podniósł lekko podkoszulkę i ujrzał, przebity bok, cały czas krwawił, większość ciała była czarna, nie od krwi.
Chłopak rozszerzył oczy.
- Mówiłem, że jest ciężko.- zaznaczył swoją rację Jack, który zmagał się z moimi rękoma.
- Przestań!- krzyknął na mnie przerażony Zack, co zbiło mnie z tropu i natychmiast przestałam się szarpać.- Użyli tej nowej broni na dżiny, zabija powoli, jeżeli nie przebije serca. Jedyny, kto może cię uleczyć to dżin.- wyjaśnił, chodząc w kółko i z powrotem. Zniknął w otchłani dymu.
I w środku powstała malutka nadzieja, która wyrywała się z klatki piersiowej, by wylecieć.
Nagle ból przeszył moje serce, straszliwy ból, tak straszliwy i nie do wytrzymania. Wyrywał mi serce i niszczył wszystko na swojej drodze. Opadłam z sił. Miałam dość walki, a moje ciało upadło bezwładnie, jak niepotrzebny przedmiot bez pożytku. Nie czułam już bólu, tylko spokój, przyjemny i delikatny, jak letni wietrzyk, jak delikatny płatek róży.
_______________________________________________
Moi kochani, wybaczcie, że tak długo mnie pisałam.
Mam nadzieję, że to na razie wystarczy.
Kocham was.
Nie wiem kiedy nn.
Proszę o komentarz, wszystkich którzy przeczytają.
:** Wasza Az

czwartek, 1 sierpnia 2013

9&.Napaść.


 "Rany powierzchowne, to dopiero początek"

- Cholera!- krzyknęłam, gdy ciężarówka zmierzająca w naszą stronę przewracając się i tocząc, miażdżyła wszystko na swojej drodze.
- Schyl się!- odkrzyknął James, przyciskając moją czaszkę, skrytą pod kaskiem, w dół.
- Po co?- zapytałam, próbując mu się wyrwać.
- Nie dyskutuj, choć raz zrób to o co proszę!- krzyknął, wkurzony moim ciągłym protestem, wcisnął gaz i ruszył w stronę ciężarówki.
Wiedziałam co chce zrobić, to było szalone! Pamiętacie jak w filmach, np: Szybcy i wściekli, jechali na pełnym gazie w stronę lecącego na nich pojazdu, zamierzał to zrobić. Teraz.
Jechaliśmy chyba ponad sto na godzinę, w prostej linij, na ogromną ciężarówkę z kłodami drewna.
Chwila, co by się stało, gdyby...
W pewnej chwili, ciężarówka przeleciała z 5cm nad naszymi głowami, omal nie ocierając o tył koła, co wyprowadziłoby motocykl z równowagi i trafilibyśmy na ostry dyżur po niezłym wypadku.
Jack momentalnie zahamował, gdy byliśmy w odpowiedniej odległości.
Zeskoczył z siedziska i rzucił kask na ziemię, trzęsącymi się rękoma. Ja przypatrywałam się temu, bez żadnego wyrazu twarzy, powoli i ostrożnie zdejmując czarny i zniszczony o ziarenek piasku kask.
Chłopak był czerwony, ręce mu się trzęsły, nogi miał jak z waty, a oczy...oczy miał przerażone, pełne grozy, a z jego suchych i wyrażający grymas strachu ustach, wydobył się najpierw krzyk, a później słowa.
- Jak...co to...niee...to mi się...ale ty, też...cholera jasna, jak?!- krzyczał bez opamiętania, nic a nic nie rozumiał z tego co zobaczył i przeżył, ja z resztą też.
- Jedźmy dalej.- powiedziałam wypranym z emocji głosem, nie patrzyłam na niego, biegałam wzrokiem po jezdni i dalekich górach piasku.
- Dalej? Dalej?! Czy ty tego nie widziałaś. A jak pojedziemy i...to coś nas dopadnie, zabije!- odkrzyknął znów, machając rękami tak energicznie, że żaden owad nawet by nie pomyślał, żeby podlecieć.
- Widziałam, ale co? Wolisz poczekać? Na co? Na śmierć? Na cud? Co ci to da, a jeżeli to nas tu dopadnie?- zaczęłam strzelać pytaniami, chciałam żeby pojął co mówi, żeby zrozumiał sens jaki chciałam mu przekazać.
- Masz rację.- powiedział, biorąc kilka długich oddechów i próbując opanować strach i trzęsące się ręce.
Powoli, wziął do ręki, leżący na ziemi kask. Wsiadł przede mną, włożył czarny i podrapany hełm.
- Dasz radę kierować?- zapytałam, a on tylko skinął głową.
Nacisnął gaz, a po chwili zahamował.
- Nie.- powiedział odwracając się do mnie, normalnie w takim momencie, zażartowałabym sobie z niego, albo rzuciła jakąś obelgę, ale darowałam sobie, bo moje nerwy były już dość naderwane. Zeszłam z motocykla, założyłam kask, usiadłam z przodu, złapałam za kierownicę.
- O jak przyjemnie.- powiedziałam, a na ustach pojawił mi się szeroki uśmiech, szczery uśmiech. Po chwili poczułam ucisk na biodrach.- Nie, nie to.- Nacisnęłam na pedał i usłyszałam ryk, cudowna pieśń dla uszu.- To.

***

Już od jakiegoś czasu jechałam razem z Jack' iem, nic nie mówiąc, tylko spoglądając na siebie przez wsteczne lusterko. Większą uwagę poświęcając na pojazdy i dziwne zjawiska pogodowe niż na drogę.
Nic takiego nie zauważyłam, oprócz mijających nas dwóch samochodów i dziwnej literze na niebie, "5"utworzoną przez chmury, którą pewnie sobie wymyśliłam.
- Zatrzymajmy się gdzieś na postoju.- zaproponował mój pasażer, rozwiewając moje myśli.
Z jednej strony było to mądre rozwiązanie, a z drugiej, nie. Dobre ponieważ byliśmy zmęczeni, wręcz wyczerpani. A złe ponieważ zmarnowalibyśmy czas na odpoczynek.
Na poboczu znaleźliśmy mały motel, nie do końca podobał mi się pomysł z postojem, ale ostatecznie się zgodziłam.
Cegły stare zbledłe od ciągłego słońca, a szyby okurzone i miejscami podziurawione, drzwi, to była masakra, farba odpadałam płatami od starego i podrapanego drewna, a framugi, nieszczelne i stare, przepuszczały wiatr, wygwizdując melodie i grając.
Gdy do nich podeszłam, aż bałam się dotknąć klamki i przekonać co na niej się znajduje.
- Jack, jesteś dżentelmenem nie?- spytałam oglądając się za siebie, szukając w pół ciemności znajomą twarz, stał tuż obok.
- Nie.- powiedział, gasząc najmniejsze nadzieje, że to prawda. Złapałam za starą zniszczoną klamkę, która natychmiast łamie się pod naciskiem mojej dłoni. Szybko cofnęłam rękę, unosząc obie w obronnym geście i dając do zrozumienia 'To nie ja'.
Po drugiej stronie usłyszałam łańcuch przekleństw i użaleń. Mocnym szarpnięciem otworzyła nam kobieta.
Stara i zeszpecona latami. Twarz była podobna do pogniecionej kartki, każda rysa była widoczna, bruzdy buły prawie skryte pod zwisającymi ze starości policzkami, ręce układające się na drzwiach, były zniszczone latami brudnej pracy, ale oczy, oczy były inne, młode i pełne życia, błękit oplatał je i topił...
                                                                                                                                        ...Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, czy zrobić, kobieta odezwała się ochrypłym głosem:
- Och, Danielu mamy klientów!- krzyknęła, chrząkając co chwilę.- przepraszamy za tą klamkę, stara w końcu musiała się zużyć.- tłumaczyła się.i wpuściła nas do środka.
- Idź kobieto ja ich obsłużę.- powiedział mężczyzna stając koło zniszczonego biurka, który kiedyś pewnie służył do stojącego w rogu zwiniętego komputera.
Chłopczyna, nie różnił się od kobiety prawie niczym, oprócz tego, że nie zwisała mu skóra lecz nos był wykrzywiony a oczy szare bez kolorów, wskazywały radość, widząc tak młodych klientów.
Motel nie był wykwintny, ale dało się przeżyć. Cukierkowe kolory zasłon obrusów i foteli, zachęcały do jedzenia przy nich, a żyrandole z miedzi, oświetlały małymi promieniami, co dawało półmrok pomieszczeniu, ściany pomalowane na miętowy kolor, przypominały coś na wzór biblioteki.
Podeszłam do kasy razem z Jack' iem.
- Poprosimy dwa pokoje.- powiedziałam kładąc na drewnie banknot, o wartości stu złotych- Reszt nie trzeba.- dopytałam jeszcze- Są jakieś automaty z napojami?
- Tak na piętrze są trzy, Petunia oprowadzi państwa po motelu.- wytłumaczył 'Daniel', otwierając szeroko oczy ze zdumienia i podając nam klucze.- Miłego wieczoru.
- Dziękujemy.- odpowiedzieliśmy równo i popatrzyliśmy na siebie.
'Petunia' pokazała nam nasze pokoje, w których o dziwo mieściło się łóżko i łazienka z prysznicem. Pokazała nam automaty z piciem i przekąskami.

Gdy wróciliśmy do swoich pokoi, od razu rozebrałam się i chwyciłam za czysty, biały ręcznik złożony na łóżku. Lecz zanim weszłam do łazienki, usłyszałam pukanie. Okryłam się tkaniną i podeszłam do drzwi by przekręcić zamek. Wyłonił się z nich Jack.
- Przepraszam nie...- Cofnął się do  framugi, gdy zobaczył mnie okrytą ręcznikiem.
- Nie przejmuj się wchodź.- powiedziałam zachęcając go ręką.- Usiądź ja tylko się ochlapie i pogadamy.
- Wierz, ja tylko chciałem pogadać o powrocie i tyle.- zaczął się tłumaczyć, gdy odeszłam od drzwi i kierowałam się do łazienki.
- Nienawidzę tego.- powiedziałam, nie zatrzymując się, wchodząc do czystego chłodnego pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi.
- Czyli czego?- pytał zdezorientowany.
- Jak ktoś się przy mnie tłumaczy.- wyjaśniłam, rzucając ręcznik na ziemię i wchodząc do kabiny. O dziwo się nie sprzeciwił, więc włączyłam prysznic.
Ciepłe strugi spływały po moim ciele, dając mi spokój i zmywając wszystkie złe emocje, oraz brud. Kurz, piach i pot spływały po mnie zamieniając wodę w istne bagno, aż sama się zdziwiłam. Gdy skończyłam, wyszłam z kabiny, stanęłam i obserwowałam jak dłonie i wszystko inne paruje. Czyżby temperatura spadła? Z włosów leciały mi kropelka po kropelce na podłogę. Chwyciłam się ramionami, przebiegłam oczami po łazience i cofnęłam się, prawie że upadając. Poślizgnęłam się na wodzie, która skapywała z mokrych włosów, zamarzła, w kilka sekund.
Podeszłam do lustra, starłam z niego śnieg i popatrzyłam na swoje oszroniałe włosy i zsiniałe usta.
Coś jest nie tak, pomyślałam. Czuje to, bo ponownie włoski stanęły mi dęba na karku, a po plecach przeleciał bolesny dreszcz.
Ubrałam się najszybciej jak mogłam, zakładając dżinsowe rurki i szarą bluzkę z rękawami 3/4 i szerokim dekoltem.
Najszybciej jak mogłam wyszłam z łazienki i prawie że wpadłam na...Olivera? To ten sam gość u którego tankowałam.
- Oliver, co ty tu...?- nie dokończyła gdy za jego plecami zobaczyłam leżącego a ziemi Jack' a. Wymierzyłam cios, lecz zanim go trafiłam poczułam gorąco.- Ifrit.- szepnęłam.
- Brawo, a teraz gadaj co mu zrobiłaś i gdzie jest.- złapał mnie za gardło i przygwoździł do ściany, tak bym nogami nie dosięgała podłoża, nie miałam nic przy sobie, oprócz noża przy kostce.
- Kto?- zapytałam przez zaciśnięte gardło.
- Nie chrzań, że nie wierz, Zack.- powiedział, plując mi w twarz - widziałem was ostatnio, ale kiedy zniknął, wiedziałem, że coś jest nie tak.
- I d ź  d o  d i a b ł a.- przeliterowałam mu dokładnie, tak samo jak on plując.
- Suka!- krzyknął i uderzył mną o ścianę, co dało mi chwilę i wystarczyła. Chwyciłam nuż i wbiłam w czubek głowy, zachwiał się i puścił.
Mój upadek był bolesny, gdyż upadłam na klatkę piersiową. Szybko wstałam nie przejmując się bólem, co było trudne i podbiegłam do Jack' a. Sprawdziłam puls. Nie żyje.
Usiadłam na ziemi, opierając głowę o łóżko i waląc rękami w głowę.
Czemu chodziło mu o Zack' a? Co od niego chciał?
Zaczęłam łkać, Jack był niezłym dzieciakiem, miał przed sobą długie życie, a ten dupek mu je skrócił. Kiedyś gdy byłam potężnym dżinem, mogłam leczyć, byłam w tym świetna, ale zostałam wygnana przez głupie słowy sprzeciwu, które zawsze wszystko niszczy, czyli "Nie".
- Lucy?!- no pięknie, przyszła zguba.
- Spieprzaj idioto!- krzyknęłam ukrywając przerażenie i smutek, co nie wychodziło zbyt dobrze. Chłopak wbiegł na schody i w kilka sekund, znalazł się w drzwiach.
- Co...?
- Twój koleżka przyszedł z odwiedzinami, przy okazji zabił Jack' a.- powiedziałam,wyprzedzając go z pytaniem, wstając i pokazując oblaną łzami twarz.- Teraz wierz dlaczego nie możemy być razem i nie tylko z tych powodów.- powiedziałam ciszej i spuściłam głowę, na ręce miałam krew ifrita.
- On...on nie umarł Lucy, Oliver zatrzymał tylko bicie jego serca. Żyje.- powiedział zakłopotany, spojrzałam na niego z byka i napięłam wszystkie mięśnie.
- To na co jeszcze czekasz? Obudź go!- krzyknęłam, nie ruszając się.
I w tedy w tym momencie, mój przyjaciel, złapał powietrze, momentalnie podbiegłam do niego i pomogłam mu wstać.
- Wszystko, Ok?- zapytałam go ostrożnie schylając się by widzieć wyra jego twarzy, przerażenie wzięło górę, ale potem je skrył. Kątem oka zamarzyłam jak, Zack wyciąga sztylet z głowy Olivera, a ten wstaje jak poparzony.
- Ty...ty suko!- krzyknął zdegustowany Oliver i rzucił się na mnie, upadliśmy i przeturlaliśmy się.
- Ej!- zaczepił Zack.- Zostaw ją!
- Zwariowałeś, przywaliła mi nożem w głowę.- powiedział- mówiłem ci, że wygnańcy zabiją cię bez wahania, ale ona przesadziła, wyrznę jej łeb i postawie na kominku.
Przywaliłam mu obcasem w brzuch i odepchnęłam.
- Och, coś ci się nie udało.- powiedziałam prostując się, od wrzasnął i znów ruszył w moją stronę, ominęłam jego cios i wpadł na łóżko.- zapomniałeś, że wygnańcy nie tracą pewnych sił.- podbiegłam do niego w mgnieniu oka i przygwoździłam, go tak samo jak on mnie do ściany i spytałam- I co fajnie się tak wisi?- uśmiechnęłam się i poczułam na ramieniu dłoń Zack' a- Nie dotykaj mnie.- powiedziałam, puściłam Olivera, który osunął się, a złapałam Zack' a wykręcając mu rękę do tyłu.
- Ja nie będę z tobą walczył.- powiedział spokojnie, pozwalając się zniewolić.
Z pewnej strony było to miłe i chciałam wsiąść go w ramiona, a z drugiej nie mogłam ufać ani jemu, ani innemu z ifritów, wybór był jasny lecz ciężki. Ale podjęłam donośny i ostrzegawczy głos, zamiast tego płaczliwego:
- Za to ja się nie zawaham.
________________________________________

Kochani, wybaczcie, że nie napisałam posta, ale 
byłam zajęta.
Czytajcie i komentujcie.
N. rozdział w poniedziałek.
Kocham was
Az :**