poniedziałek, 24 listopada 2014

15. Informacje.

   Przez niecałą godzinę siedziałam w łazience sam na sam z farbą na włosach i swoim sumieniem, które w mojej głowie wierciło mi dziurę, powtarzając jak zepsuta nakręcana zabawka: „Coś ty narobiła, idiotko? Zobaczysz, jeszcze tego pożałujesz”.
   Błagałam tylko los, by moje włosy nie wyglądały jak pole marchewek z dodatkowym kształtem roztrzepanego gniazda. Gdy spłukałam z włosów szampon i wmasowałam odżywkę, stanęłam przed zaparowanym lustrem. Para skutecznie zakrywała odbicie. Widziałam mój delikatny zarys twarzy i odbijający się rudawy kłębek. Położyłam ciepłą od wody dłoń na chłodnym lustrze i pociągnęłam jak pędzlem po płótnie, powoli i delikatnie. Moje odbicie było niewyraźne przez niedokładnie wytarte smugi i kropelki wody, lecz widziałam jasną i wystraszoną twarz okoloną lśniącymi od wody lokami. Po chwili z zadowoleniem stwierdziłam, że wyglądam trochę niebezpiecznie i seksownie. Na bladą twarz wrócił kolor, a razem z nim mój beztroski uśmiech.
   - Pożałuję? Jeszcze zobaczymy - stwierdziłam. Siedząc jeszcze przez pół godziny w łazience, zdążyłam szybko zafarbować henną brwi i pociągnąć brązowym tuszem rzęsy. Przeglądałam się w lustrze, by choć trochę przyzwyczaić się do swojego wyglądu. Łapiąc za klamkę, poczułam chłodny dreszcz płynący od dłoni po czubek głowy.
   Wcześniej nie zwracałam uwagi na grobową ciszę po drugiej stronie drzwi, teraz stawała się ona zbyt głęboka. Żadnych szmerów, uderzeń, głosów, nic a nic. Cofnęłam rękę i cichutko weszłam do kabiny, sprawdziłam wkładkę, po czym wyciągnęłam z buta ostrze. Otworzyłam drzwi kabiny, które zapiszczały potwornie.
   - Szlag - syknęłam, gdy po chwili ktoś wywarzał drzwi. Gdzie można się schować w łazience? Weszłam do jednej z kabin i wspięłam się po muszli na półkę nad drzwiami. Gdy usłyszałam huk, znieruchomiałam.
   - Wysssszła! Mówiłeś, że tu ssssiedzi.- Przerażający syk, który przeciągał się, wydawał się znajomy, lecz niewyraźny.
   - Ona tu była! Nie wychodziła!- głos Jacka rozbrzmiewał lękliwie. Moje ręce boleśnie szczypały, a mięśnie piekły z wycieczenia. Nie wytrzymam! Niedługo po wybuchu Jacka otworzyła się moja kabina, a do jej wnętrza wszedł Ifrit. Spoglądając w jego twarz, było widać nie tylko zmarszczki, lecz także lata minionych cierpień w żarze szczelin wulkanicznych. Rozglądnął się i pomalutku spoglądał w górę. Automatycznie puściłam sufit i skoczyłam na potwora, co nie było mądre, ponieważ sparzyłam sobie dłonie i uderzyłam kolanem o posadzkę. Wstałam jak najszybciej i ruszyłam biegiem do drzwi, a raczej ich pozostałości, chwytając koszulkę zszokowanego Jacka. Gdy wyszliśmy już z pomieszczenia, na podwórko, poczułam straszliwy ból w kolanie, upadając na piach z cichym jękiem.- Lucy to...coś ty zrobiła z włosami?!
   - Nie pora teraz na pogaduchy! Gdzie reszta?- zapytałam, próbując wstać, jednak zdołałam tylko uklęknąć na zdrowym kolanie. Jack opamiętał się i pomógł mi się podnieść, zaczął gadać od rzeczy o tym, że uciekli, on jako jedyny został.- Gdzie jest mój motocykl?- zapytałam, przerywając mu.
   - Zaraz za rogiem - oznajmił, mijając schowek na amunicje.
   - Idź, po motocykl, ja wezmę jakąś broń. Pobiegł za róg, gdy ja kuśtykając w stronę magazynu. Sprawdziłam klamkę. Szlag!- zamknięte. Moje emocje sięgały zenitu, a narastająca adrenalina uśmierzała ból w kolanie.- Nie, nie, nie...- szeptałam, rozglądając się wokoło. Przez kilka sekund oczy przysłonił mi dym, a w głowie usłyszałam huk, jak gdyby coś się otworzyło. Wzrok powrócił, a ja wpatrywałam się w oszołomieniu, w srebrną gałkę od drzwi, które się uchyliły. Gdy oprzytomniałam, wparowałam do pomieszczenia i przebierałam broń w poszukiwaniu noży. Wychodząc, trzymałam dwa sztylety, o długości 50 centymetrów i pasek małych Jokerów i Uzi dla Jacka z czterema magazynkami. Okrążając dom, czułam kłucie w nodze.
   - Lucy, choć!- szepnął. Podeszłam do końca ściany i uniosłam dłoń z bronią, wychodząc zza ściany, wycelowałam. Jack siedział na mojej maszynie, czekając niecierpliwie. Dach, pod którym siedział na motocyklu zawalił się nagle a pomiędzy nas wskoczył Ifrit.
   - Ty...! Musssisz iść ze mną!- krzyczał demon.
   - Nigdzie się nie wybieram, fiucie.- syknęłam wściekła, wyciągając sztylety.
   - Strącili cię, nie żywisz urazy? Nie pragniesz zemsty?- twarz potwora złagodniała, rysy wygładziły się, a wypalone oczy...zmieniły kolor na błękit eteru.- Nie tęsknisz? Możemy ulżyć ci choć trochę...
   - Zmieniając mnie w potwora.- palnęłam bezmyślnie. Ifrit wrzasnął przeraźliwie, jakby najgorsze dusze z Piekła wyśpiewywały swoją wściekłość, na tego który strącił na nich taki los. Słysząc ten ryk, każda czysta dusza uciekłaby z piersi, by odlecieć jak najdalej z tond. Demon wzniósł swoje osmolone dłonie po to, by chwili zamachnąć się i uderzyć mnie w brzuch. Impuls odrzucił mnie na żwir z impetem, tak że przez długą chwilę nie mogłam złapać tchu, kamienie podrapały mnie boleśnie w ręce. Marna powłoka!- wściekłam się na swoją słabość i przygryzłam wargę, by uśmierzyć ból bólem, zanim się porządnie zastanowiłam, poczułam metaliczny smak krwi.
   - Żałossssny ludzki... Pomiot!- ostatnie wyzwisko wypowiedział z obrzydzeniem, plując przy tym w moją twarz.
   - Zdecyduj się knocie, jestem człowiekiem, czy dżinem?- zapytałam wściekła.
   - Jesssteś niczym!- wykrzyknął, a ja z wściekłości cisnęłam w potwora sztyletem, który mimo niezgrabnego uniku wbił się w bark. On jednak nie próżnował, w tym samym momencie uderzył mnie rękom tak mocno, że poleciałam aż do betonowego słupa od bramy. W ręce, która przyjęła cały ciężar wraz z prędkością, coś pękło. Usłyszałam tak przeraźliwy krzyk, że każda żywa istota w promilu kilkunastu kilometrów uciekłaby w popłochu. Zanim zrozumiałam, że krzyk, który wciąż brzmiał, był moim jękiem bólu, doskoczył do mnie Ifrit i podniósł za złamaną rękę. Ból piekł mnie tak mocno, że aż głowa mi pękała, a gdybym teraz stała jednocześnie na nogach to uginałyby się pode mną. Zanim pał następny i raczej ostateczny cios walkę przerwał wstrząs, gdy upadłam na piach, cały mnie okleił jak brokat. Otwierając i zamykając oczy, próbowałam odzyskać wzrok, który zamglony nie dopuszczał obrazu. Gdy w miarę odzyskałam ostrość widzenia, zobaczyłam Zack'a, który wpatrywał się we mnie z szokiem wypisanym na twarzy.
   - Lucy, to ty?- zapytał, mrużąc oczy i rozluźniając mięśnie. Wpatrywał się we mnie, jak by mnie nie znał, jak gdyby widział obcą osobę.- Coś... Co ty zrobiłaś z włosami?
   - Nie wiem, tak jakoś miałam ochotę na zmianę...- powiedziałam, wstając na chwiejne nogi, złapałam za kosmyk rudych włosów i spojrzałam w oczy Zackowi z delikatnym, złośliwym uśmiechem. Ręka piekła mnie żywym ogniem, lecz teraz byłam zajęta...poważnie.
   - Ty... Posłuchaj ...- Zacisnął dłoń na moim nadgarstku, a jego wzrok zelżał.- Lucy, daj mi...- krzyknęłam, bo chłopak złapał za złamaną rękę i zacisnął na niej dłoń.- Cholera!- puścił mój nadgarstek i podtrzymał mnie, bym nie osunęła się na nogi. Zdrową rękom odepchnęłam go delikatnie. Nie stawiał oporu. Gdy podtrzymałam ramie, ból trochę zelżał.- Wybacz, nie wiedziałem.- wyszeptał, ale w jego głosie nie było słychać żalu. Gdy oprzytomniałam, rzuciłam się w stronę motocykla, przy którym leżał nieprzytomny Jack. Kuśtykając, podbiegłam do chłopaka i upadłam na kolana, potykając się o leżący gruz. Skrzywiłam się natychmiast, ponieważ ból w kolanie nasilił się.- Jack?- szepnęłam, gdy tylko dotarłam do jego ciała. Mój głos był zachrypnięty od wdychanego pyłu, sypiącego się jeszcze z resztek dachu, oraz z narastających emocji.
   - Jestem...znaczy, żyję.- odpowiedział niewyraźnie, ale zrozumiałam.- Skąd on się urwał?
   - Ifrit? To proste przysłali go...do naszego świata dochodzą różne informacje. Musieli dowiedzieć się o Lucy.- wyjaśnił szybko Zack. Czułam, że stoi blisko, ale jego aura w mojej głowie była tak rozwiana, że nie byłam w stanie konkretnie podać jego położenia.
   - Tak, teraz mam gówno, będę miała gówno i choćby nie wiem co bym zrobiła zawsze będę paprać się w gównie.- ryknęłam, tak szorstko na ile pozwalało mi suche gardło.
   - Mądrze powiedziane.- odparł mężczyzna którego głosu nie znałam, uniosłam głowę i poczułam uderzenie.

_________________________________________________________________________________

   Witam wszystkich, ogółem rozdział mi się nie podoba, ale ocenę zostawiam wam.  
Mam nadzieję, że jeszcze czytacie :)
Jeżeli tak to zostawcie po sobie komentarz.

1 komentarz:

  1. Hejka!
    Tyle czasu rozłąki, lecz na szczęście się w końcu spotykamy.
    Akcja galopuje jak szalona i bardzo trudno rozróżnić plan wydarzeń :/, co - muszę przyznać z ciężkim sercem - jest dość odrzucające...
    Cieszę się, że są chociaż akapity! I love them.

    Niestety rzuca się także w oczy twój układ zdań - czy raczej ich braku.
    Na początku masz dwa zwyczajne akapity zwykłych opisów (fakt, że krótkich, ale są) a potem są już tylko wypowiedzi bohaterów jedno za drugim. I to jest paskudny błąd, bo między tymi zdaniami muszą być jakieś opisy, np. tego jak się Lucy czuje, co przeżywa, możesz budować napięcie, itd.
    TRZEBA NA TO ZWRÓCIĆ UWAGĘ!!!
    No właśnie to głównie wpływa na akcję ogólnie. Zauważ moje skołowanie: wiem, że ifrit złapał Lucy, później niby coś rozmawiali, niby coś się jej stało (potknęła się, uderzył ją?) potem nadciągnął Zack, nawet nie wiem jak, po co, dlaczego, kiedy.... I co się stało z ifritem?

    Dziwne.
    Nie napisałam tego złośliwie, ale głównie dlatego, że chcę, żebyś się rozwijała. Talent masz nieodzowny, ale trzeba też potrafić go wykorzystać we właściwej formie.
    Po prostu pisz jak teraz, ale dokładniej i zwracaj uwagę na ogólny obraz tekstu.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń