piątek, 22 sierpnia 2014

13.(Wznowienie) Prawda zawsze wychodzi na jaw.

  Wiedziałam, że nie mam zbyt dużo czasu. Zack nie da rady psychicznie, wiem że wróci lada chwila.
  - O co chodzi?! Pojawiasz się nagle, atakujesz moich przyjaciół i krzyczysz - wrzasnęłam, a William spojrzał na mnie z żalem w oczach. Po chwili usłyszałam jego śmiech; nic nie zrobił tylko się śmiał. Idiota.- Co zaszło między tobą a Zack'iem?- spytałam, oczekując na odpowiedź, która się nie pojawiła.- Will?
  - Jesteś pewna że chcesz wiedzieć coś, czego byłem świadkiem przed zamordowaniem wyroczni?- dopytał. Niepewnie przytaknęłam. Zazwyczaj byłam stanowcza, ale co do morderstwa wyroczni nikt nigdy nie jest pewny. W mojej głowie zaczęły układać się różne scenariusze a głowa, która niedawno była świadkiem odkrycia zakluczonych wspomnień od szumu zaczęła uciskać, jak w czasie migreny. - Widzisz... - spojrzał na mnie ze współczuciem malującym się na twarzy. - Zack nie powiedział ci dokładnie, co stało się z jego duszą, gdy stał się spalonym węgielkiem. Jak wiesz ifrity są od urodzenia tym czym... są, ale bywają wyjątki. Dokładnie dwa. Można samym odejść lub zostać...
  - Strąconym, wiem. Nie musisz mi tego wszystkiego powtarzać, te fakty akurat znam.- Machnęłam na niego, jednocześnie tracąc kontakt wzrokowy.
  - Spójrz, stałaś się nieufna - powiedział, machając rękoma w moją stronę.
  - Jak do cholery mam czuć do Was zaufanie, skoro wysłaliście mnie na ziemię bez połowy wspomnień? - Puściły mi nerwy i nie mogłam się powstrzymać. Było tak, jakby w jednym momencie moja głowa eksplodowała emocjami.
  - Posłuchaj, nie oczekuję, że mnie pokochasz, ale chcę chociaż odrobiny zaufania.- Jego mina wyrażała wszystko i nic. Dokładnie tak samo wyglądał Zack na poważnej rozmowie, zaśmiałam się w duchu. Poczułam jak policzki mi tężeją, na co od razu zareagowałam i skarciłam się za ten uśmiech. - Lucy, on się zmienił, i co najważniejsze popełnił błąd. Zdradził swoją rasę. - Przez chwilę myślałam o tym, kogo ma na myśli, lecz później zdałam sobie sprawę, że mówi o Zack'u
  - Co ty sugerujesz?- zapytałam, pełna obaw. Moje serce pękało. Rozrywało je jedno podejrzenie, jedna jedyna teza, która spełniła się po chwili.
  - Lucy, za takie przestępstwo powinien umrzeć. Zabiłem go. - Jego spojrzenie powędrowało do moich pytających oczu.- Przynajmniej tak się wydawało, na początku. - Przykrył dłońmi twarz, wydawał się zmęczony tym wyznaniem.
  - C-co?- język plątał mi się, odmawiał posłuszeństwa.
  - Zack został oskarżony o morderstwo wyroczni. - W tym momencie poczułam czyjąś rękę na dłoni, a William przeciągnął palcami po oczach i spojrzał na mnie, po chwili jednak jego wzrok powędrował wyżej nad moim ramieniem. Nie musiał nic mówić, wiedziałam kto stał za mną, dlatego wyrwałam dłoń z jego uścisku.
  - Zack, zrobiłeś to?- zapytałam, bijąc się z emocjami. Nie chciałam się popłakać, straciłabym orientację i energię. Chłopak nie odpowiadał, poczułam jego szybki oddech na karku.- Czy to zrobiłeś!- to już nie było pytanie, obraz zamazał mi się momentalnie, zamrugałam kilka razy, by odzyskać widoczność.
  - Lucy, ja...nie wiem. Po prostu nie jestem pewny - powiedział szeptem, mimo to usłyszałam wszystko wyraźnie.- Kiedy się dowiedziałem, że chcą mnie strącić i zabić, uciekłem, a po twoim zniknięciu, kiedy oficjalnie mnie strącili i złapali, zdecydowałem się żyć - kontynuował, co chwilę łapiąc oddech.
  - Kłamca! Zabiłeś ją żebym się nie dowiedział, gdzie się ukrywasz!- krzyknął William, oskarżycielsko machając palcem w stronę Zack'a.- Kiedy nas zobaczyłaś, Lucindo zostałem... przydzielony, żeby go zabić - wyjaśnił mi, patrząc na mój profil, który całościowo pokryty był blond włosami, od wewnętrznej strony pokrytymi rozmazanym tuszem i słonymi łzami, które nielegalnie wyleciały z oczu. Okrążyłam Zack'a tak, by nie widział mojej twarzy i ruszyłam po twardym żwirze do drzwi.
  - Lucy!- usłyszałam za plecami. Obaj mnie wołali, ale żaden z nich nie ruszył w moim kierunku.
  - Wiecie co?- stanęłam w miejscu i odwróciłam się do nich przodem, ukazując załzawione oczy i dumną twarz. - Pieprzcie się obaj!- wykrzyknęłam i czekałam na ich reakcję. Widząc ich zdziwione miny, wybuchłam histerycznym śmiechem. Obróciłam się na pięcie, ledwo trzymając równowagę i kopniakiem otworzyłam sobie drzwi, które pod siłą mojego buta otworzyły się szeroko, prawie wypadając z zawiasów, a ich framuga zakołysała się.
  Nie przejmowałam się Williamem bo prawie go nie znałam, choć z logicznego punktu widzenia przeżyłam z nim większość mojego pieprzonego życia. Dużą część miejsca w mojej głowie zajmował z kolei Zack. Bolało mnie to, jak się zachował - nic nie mówił, kłamał. Zaufanie to trudna do opanowania technika, jeżeli raz ją stracisz, to jest możliwe, że już nigdy jej nie posiądziesz. Morderstwo? Nie, to nie Zack... W sumie to go nie znam, tak dobrze.
  Zanim weszłam do pokoju, spojrzałam na zamkniętą za szkłem zawieszoną na ścianie siekierę, która powinna być używana w razie pożaru. Jakby się tak zastanowić, to przydałaby mi się. Weszłam pędem do pokoju, czując na sobie wzrok wszystkich w pomieszczeniu. Podeszłam do swojego łóżka, a spod pościeli wyjęłam nóż do rzucania. Moje rozwiązanie na wszystko - rozróba i rozwałka.
  - Więcej tam nie usiądę - zażartował Cooper. Nie zdążyłam nawet na niego spojrzeć, wypadłam z pokoju jak strzała, rzuciłam nożem w szkło, które natychmiast pękło, a na podłogę razem z nożem upadła ciężka siekiera. Złapałam ją w obie ręce i spostrzegłam, że jest cięższa niż myślałam.
  - Chcą mieć sukę, to ją zobaczą. Nikt nie ma prawa mnie okłamywać - szeptałam do siebie, a po chwili zastanowienia jeszcze mruknęłam: - Ani bać się o Mnie. - Wściekłym krokiem przemierzałam korytarz.- Umiem o siebie zadbać. - Siekiera, mimo ciążenia w dłoniach, dodawała mi pewności siebie. Nagle poczułam chłód, który ogarnął moje nogi, jak lepka ciecz. Eter - przemknęło mi przez myśl. Wyszłam ostrożnie na zewnątrz, trzymając przy piersi siekierę. W oddali zobaczyłam kłócących się chłopaków. Muszę przyznać, że troszkę śmiesznie to wyglądało.
  Zaraz, zaraz...
  - Will? Chcesz... Powinieneś... To znaczy... - Nie mogłam ułożyć zdania, którym chciałam ostatecznie wyjaśnić większość spraw. Nagle mnie olśniło. - Powiedziałeś, że zostałeś "przydzielony"?... Do zabicia Zack'a. - Zanim skończyłam, zauważyłam z poirytowaniem, że zaciskam dłonie na siekierze.
  - Tak...- powiedział, jakby to było oczywiste, lecz po ponad dwóch minutach ciszy spostrzegł sens tych słów, a na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie. - Słuchaj...
  - Dżiny nie są przydzielane samotnie - szepnęłam, przypominając sobie co nieco. Spojrzałam na twarz Zack'a, ale nie ujrzałam nic oprócz jego pustych i zamyślonych jednocześnie oczu. - I nigdy przeciwko tak niebezpiecznemu mordercy. A ty jesteś człowiekiem, prawda? - podsumowałam wszystkie zdobyte do tego czasu informacje. Eter, który otulał mnie chłodem znikł tak nagle, jak się pojawił.- Wojownik Eteru.- Powietrze wokoło zgęstniało, oczy Zack'a powędrowały w stronę Willa, a on stał jak slup soli. - Jak mogłeś! Po tym, co się wydarzyło! Jesteś zabójcą! Potworem!
  - Twój chłopak też nim jest, skoro zamordował wyrocznię! - krzyknął wściekły, ruszył do mnie szybkim krokiem. - Lucy...- zaczął, zbliżając się do mnie, ale ja trzymając w dłoniach ciężkie drewno, zamachnęłam się z całej siły. Zrobiłam to na tyle szybko, że Will się nie zorientował. Siekiera, zanim dotknęła jakiejkolwiek części jego ciała, trafiła w jakiś twardy przedmiot, odbiła się i poleciała w moją stronę. Nawet nie poczułam bólu, po prostu uderzyło mnie coś twardego w klatkę piersiową, a broń odleciała z taką siłą, której nie byłam w stanie zidentyfikować.
  - Lucindo Blackfire, były Zapieczętowany dżinie - usłyszałam donośny głos. Otworzyłam oczy, po czym przymrużyłam je natychmiast. Jestem w Eterze... Ale jak to możliwe? Przecież jestem zbyt słaba, zamknięta w ciele. - Nie podnoś ręki na wojownika Eteru!
  - Tak, tak, tacy z was wojownicy jak ze mnie erotoman - powiedziałam, kiedy odzyskałam wzrok. Wojownik Eteru to Byt, fizycznie i psychicznie nie dorównuje sile dżina, lecz dla osłabionego, lub(o zgrozo) wygnanego na ziemię jest śmiertelnie niebezpieczny. Tak, jak to w przypadku dżinów, ifrity są wrogo nastawieni do Skarabeuszy. Wojownika Eteru nazywamy Skarabeuszem, bo jest piękny, ale zabójczy. Nie zagraża nieśmiertelnemu, ale śmiertelny powinien się go wystrzegać jak ognia. Wojownicy żyją tylko w Eterze, pobierają stamtąd moc jak dżiny, ale gdyby zniszczyć łącznik Skarabeusza z Eterem, rozwiałby się w czasoprzestrzeni jak pył. Miałam niemiłą okazję poznać jednego z nich osobiście. Eron był starym przyjacielem mojego ojca, brata Ethana - już o nim wspominałam, że jest lekarzem i ma rodzinę - i Willa. Nie przepadał nigdy za kobietami, ale to nie powód, by mógł mnie obrażać - dwunastoletnią dziewczynkę - na oczach braci. Kiedy próbowałam go zaatakować, uderzył mnie w twarz. Po tym zdarzeniu nie odzywałam się do nikogo z osób oglądających całe zajście. Dzień przed moją osiemnastką, gdy sam na sam siedzieliśmy w kuchni - w sumie to on nie wiedział o moim przebywaniu w tym miejscu - z nożem w ręku zakradłam się do jego pleców. Broń wykonana z włókna szklanego przebiła jego kręg szyjny, czyli miejsce łączenia z Eterem. Później nie pamiętałam nic prócz bieli i błękitu.
   Miałam ogromną ochotę odwrócić się i uciec, ale wiedziałam, że i tak nigdzie nie dobiegnę. Jednak przypomniało mi się coś natychmiast.
   - Zgodnie z paktem nie masz prawa przetrzymywania w Eterze człowieka - zaoponowałam, na co on tylko potrząsnął głową. - Tym bardziej mnie, mordercy swojej rasy - Wiem, że stąpałam po cienkim lodzie, lecz chciałam sprawdzić jak zareaguje. Postąpił tak, jak myślałam. Podniósł dumnie podbródek i powiedział, że nie boi się takiego wyrzutka, jak ja.
  Całkiem słusznie - pomyślałam.
   - To ostrzeżenie - powiedział i zniknął dokładnie tak szybko, jak Eter otaczający nas oboje.
   - Sram na wasze ostrzeżenia. Są tak samo poważnie, jak wasze obietnice - szepnęłam do siebie, nie zwracając najmniejszej uwagi na Zack'a i Willa, stojących nade mną z tą samą nadopiekuńczą miną. No cóż, sztuczka z siekierą się nie powiodła, pomyślałam.- Spadać ode mnie!- krzyknęłam, gdy chłopcy wyciągnęli dłonie do pomocy. Natychmiast po moim wybuchu odskoczyli, jak oparzeni. Nie zwracając uwagi na nich, otrzepałam kurtkę z piasku, poprawiłam ją i z całej siły kopnęłam Willa w kolano. Mężczyzna zaryczał z bólu, a ja skrzywiłam się z powodu skurczu brzucha, w który coś trafiło. Zaśmiałam się głośno.
   - I co? Urwiesz mi nogę?- spytałam podniesionym głosem.- Wypieprzajcie stąd, póki jeszcze mam humor.
___________________________________________________________________________________

Witam wszystkich, Wznawiam Niebezpieczną Śmiertelniczkę. 
Wiem, że miałam zrobić to wcześniej, ale z naturalnych powodów nie udało mi się to. Miałam mały kłopot, ale mam nadzieję, że to wystarczy.
Wiem, że krótki i przepraszam, ale pozdrawiam i całuję was wszystkich :**
Rozdział dedykuję Alphce.